Teściowa postanowiła zostać – historia o granicach, rodzinie i utraconej prywatności

— Nie, nie i jeszcze raz nie! Pani Halinko, niechże pani w końcu zrozumie, że to niemożliwe! Mamy malutkie mieszkanie, właściwie to nawet nie mieszkanie, tylko półtora pokoju! — Wiktor biegał po kuchni, wymachując rękami jak wiatrak. — Oj, daj spokój, Witusiu! Nie półtora, tylko całe dwa! Pokój dziecięcy, co prawda, malutki, ale ja się zmieszczę. Przecież nie będę przeszkadzać! — odpowiedziała teściowa z uśmiechem, który miał być rozbrajający, a mnie przyprawiał o dreszcze.

Stałam między nimi, jakby ktoś mnie przykleił do podłogi. Moja mama zmarła kilka lat temu, a Halina była jedyną osobą, która mogła mi pomóc przy dzieciach. Ale czy naprawdę chciałam tej pomocy? Czy raczej bałam się powiedzieć „nie”? Wiktor patrzył na mnie z wyrzutem, jakby oczekiwał, że stanę po jego stronie. Ale ja czułam się rozdarta. Z jednej strony wdzięczność za wsparcie, z drugiej – strach przed utratą resztek prywatności.

— Mamo, ale gdzie ty się położysz? — zapytałam cicho. — Przecież dzieci śpią w swoim pokoju, a my… no… — Zrobiłam się czerwona. Halina machnęła ręką. — Oj tam, oj tam! Rozkładany fotel w salonie wystarczy. Ja już niejedno w życiu widziałam i przeżyłam. A wy młodzi musicie się cieszyć sobą! Ja tylko trochę popilnuję wnuków i ugotuję obiad.

Wiktor westchnął ciężko i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Wiedziałam, że to jego sposób na ucieczkę od problemów. Ja zostałam z Haliną i jej walizką w przedpokoju. Patrzyłam na nią i czułam narastającą panikę.

Pierwsze dni były nawet znośne. Halina rzeczywiście gotowała obiady i odbierała dzieci z przedszkola. Ale szybko zaczęły się drobne uwagi: „A czemu Zosia chodzi w tej samej bluzce drugi dzień?”, „Wiktorze, nie zostawiaj skarpetek na podłodze!”, „Kasia, powinnaś częściej myć okna”. Każdego dnia czułam się coraz bardziej jak dziecko we własnym domu.

Wieczorami Wiktor coraz częściej wychodził do pracy „po godzinach” albo spotykał się z kolegami. Ja zostawałam sama z Haliną i jej opowieściami o tym, jak to ona kiedyś wszystko ogarniała sama i jeszcze miała czas na robienie na drutach.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez ścianę. Wiktor mówił do swojego przyjaciela:
— Stary, ja już nie wytrzymuję. Ona tu rządzi jak generał! Nawet nie mogę spokojnie obejrzeć meczu!
Zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić, ale nie miałam odwagi rozmawiać z Haliną otwarcie.

Konflikty narastały. Dzieci zaczęły się skarżyć: — Babcia mówi, że mama źle gotuje zupę! — płakała Zosia. — Babcia nie pozwala mi grać na komputerze! — denerwował się Kuba.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam Halinę przeszukującą nasze szafki w łazience.
— Mamo, co ty robisz? — zapytałam zaskoczona.
— Szukam proszku do prania. Przecież muszę zrobić pranie dzieciom! — odpowiedziała bez cienia skruchy.
Poczułam, że coś we mnie pęka.

Wieczorem usiedliśmy z Wiktorem w kuchni.
— Musimy coś zrobić — powiedział cicho. — To już nie jest nasze życie.
— Ale jak jej to powiedzieć? Przecież ona nie ma dokąd pójść… — szepnęłam.
— Może czasem lepiej być nielubianym niż nieszczęśliwym — odpowiedział gorzko.

Następnego dnia zebrałam się na odwagę.
— Mamo… musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
Halina spojrzała na mnie zaskoczona.
— Co się stało?
— My… my potrzebujemy trochę przestrzeni dla siebie. To nie jest łatwe dla nikogo…
Halina milczała przez chwilę. Potem westchnęła:
— Myślałam, że wam pomagam. Ale jeśli jestem ciężarem…
— Nie jesteś ciężarem! Po prostu… chcemy spróbować sami sobie radzić.

Halina spakowała się tego samego dnia. Wyszła bez słowa pożegnania. Dzieci płakały, Wiktor wyglądał na zmieszanego. Ja poczułam ulgę i ogromne poczucie winy jednocześnie.

Minęły tygodnie. Czasem dzwoniła do nas, ale rozmowy były krótkie i chłodne. Dzieci pytały o babcię coraz rzadziej. Zaczęliśmy powoli odzyskiwać naszą codzienność – bałagan w salonie już nikogo nie denerwował, a obiady były może mniej wykwintne, ale nasze.

Często zastanawiam się teraz: czy mogłam to rozegrać inaczej? Czy rodzina zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie? A może czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym – zanim zatracimy własne życie?