Dlaczego to właśnie ja mam się nią opiekować? W końcu Bartek to ulubiony syn, niech on pomaga: dlaczego odmówiłam opieki nad chorą matką
– Dlaczego to właśnie ja mam się nią opiekować? – wykrzyczałam do słuchawki, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież Bartek to jej ukochany syn, niech on pomaga!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko ciężki oddech brata. W tle telewizor, szuranie krzesła. W końcu Bartek odezwał się z tym swoim chłodnym spokojem:
– Ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną. Ja mam pracę, dzieci, nie dam rady. Ty masz więcej czasu.
Zacisnęłam pięści. Chciałam mu powiedzieć, że ja też mam życie, pracę, rodzinę. Ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. W naszej rodzinie od zawsze wszystko było jasne: Bartek – oczko w głowie mamy, ja – ta druga. Ta, która musi zrozumieć, wybaczyć, poświęcić się.
Pamiętam tamten wieczór sprzed lat. Miałam może dziesięć lat, kiedy mama wróciła z wywiadówki Bartka i rzuciła mi w twarz:
– Gdybyś była choć w połowie taka jak twój brat…
Zamarłam wtedy. Bartek był młodszy ode mnie o dwa lata, a już wtedy wiedziałam, że nigdy mu nie dorównam. On był tym śmiałym, przebojowym chłopcem z medalami za piłkę nożną i dyplomami za konkursy matematyczne. Ja – cicha, zamknięta w sobie, zaczytana w książkach dziewczynka. Mama nigdy nie przyszła na moje przedstawienie w szkole. Ale na meczu Bartka była zawsze.
Ojciec odszedł, gdy miałam dwanaście lat. Zabrał ze sobą tylko kilka rzeczy i zdjęcie ślubne. Mama płakała przez tydzień, potem przestała mówić o nim cokolwiek. Zostaliśmy sami – ona, Bartek i ja. Ale tak naprawdę byliśmy tylko oni i ja gdzieś obok.
Kiedy miałam szesnaście lat, mama sprzedała mieszkanie po babci i kupiła Bartkowi komputer „do nauki”. Ja dostałam nowy plecak i słowa: „Ty przecież nie potrzebujesz więcej”.
Przez lata próbowałam się z tym pogodzić. Wyjechałam na studia do Krakowa, tam poznałam Pawła. Zakochałam się po raz pierwszy w życiu bez lęku, że ktoś mnie zostawi dla kogoś lepszego. Paweł był czuły i cierpliwy. Zbudowaliśmy dom na przedmieściach Wieliczki. Urodziłam dwie córki – Zosię i Hanię. Byliśmy szczęśliwi.
Mama dzwoniła rzadko. Najczęściej wtedy, gdy Bartek miał kłopoty – a miał ich sporo. Raz z pracą, raz z żoną, raz z kredytem na samochód. Mama zawsze znajdowała dla niego pieniądze i czas. Dla mnie miała tylko krótkie rozmowy o pogodzie.
Aż do tamtego dnia.
Był listopadowy wieczór, kiedy zadzwonił telefon.
– Anka? – głos Bartka był roztrzęsiony. – Mama upadła w łazience. Jest w szpitalu. Lekarze mówią o operacji biodra…
Pojechałam do Warszawy następnego dnia rano. Mama leżała na sali szpitalnej, blada i wystraszona jak dziecko.
– Aniu… – wyszeptała, gdy weszłam do sali.
Poczułam ukłucie w sercu. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale powstrzymałam się.
Lekarze powiedzieli jasno: operacja jest konieczna, potem długa rehabilitacja i ktoś musi być przy niej przez kilka miesięcy.
Bartek przyszedł do szpitala tylko raz – z żoną i dziećmi. Zostawił kwiaty na stoliku i szybko wyszedł.
Po operacji mama zadzwoniła do mnie:
– Aniu… musisz mi pomóc. Bartek nie może…
– Mamo – przerwałam jej cicho – a gdzie był Bartek przez te wszystkie lata? Gdzie byłaś ty?
Zapadła cisza.
– Przecież cię kocham…
Poczułam gniew i żal naraz.
– Kochasz Bartka – powiedziałam twardo. – Ja byłam zawsze sama.
Mama zaczęła płakać do słuchawki:
– Nie możesz być taka okrutna…
Wróciłam do domu rozbita. Paweł patrzył na mnie z troską:
– Co zamierzasz?
– Nie wiem – wyszeptałam. – Czuję się winna…
Przez kolejne dni Bartek dzwonił coraz częściej:
– Anka, musisz się nią zająć! Ja mam swoje życie! Ty przecież możesz pracować zdalnie!
W końcu wybuchłam:
– A ty? Ty nie możesz? Przecież to ty byłeś jej oczkiem w głowie! To dla ciebie wszystko robiła!
Bartek milczał przez chwilę:
– Ty zawsze byłaś silniejsza…
Te słowa zabolały mnie bardziej niż wszystkie wcześniejsze.
W nocy nie mogłam spać. Przypominały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa: jak mama tuliła Bartka po porażce na boisku; jak płakałam sama w pokoju po kolejnej kłótni; jak prosiłam ją o pomoc przy wyborze studiów i usłyszałam: „Poradzisz sobie”.
Rano podjęłam decyzję.
Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… Pomogę ci znaleźć opiekunkę albo dobry ośrodek rehabilitacyjny. Zapłacę za to z własnych pieniędzy. Ale nie mogę rzucić wszystkiego i zamieszkać z tobą.
Mama zaczęła krzyczeć:
– Jesteś niewdzięczna! Jak możesz tak mówić?!
Usłyszałam trzask odkładanej słuchawki.
Bartek napisał mi SMS-a: „Jesteś potworem”.
Przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie. Czułam się winna i wolna jednocześnie.
Paweł przytulił mnie wieczorem:
– Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Nie jesteś odpowiedzialna za błędy innych.
Mama trafiła do prywatnego ośrodka rehabilitacyjnego pod Warszawą. Odwiedza ją Bartek – czasem raz w tygodniu, czasem rzadziej. Ja dzwonię raz na dwa tygodnie, pytam o zdrowie. Rozmowy są krótkie i chłodne.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami: czy powinnam była postąpić inaczej? Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy lojalność wobec siebie samej to egoizm czy zdrowy rozsądek?
Patrzę na moje córki i obiecuję sobie jedno: nigdy nie pozwolę im poczuć się tak niewidzialnymi jak ja przez całe życie.
A wy? Czy naprawdę jesteśmy winni naszym rodzicom wszystko – nawet jeśli oni nigdy nie dali nam tego samego? Czy można zerwać łańcuch rodzinnych krzywd?