Testament na urodzinach: Jak jeden dzień zrujnował moje zaufanie do rodziny

– Aniu, musisz to zrobić. Nie rozumiesz? – głos mojej matki przeszył gwar urodzinowego przyjęcia jak nóż. Stałyśmy w kuchni, gdzie zapach świeżo upieczonego sernika mieszał się z ostrą wonią jej perfum. Za ścianą śmiech dzieci, a ja czułam, jakby świat się zatrzymał.

– Mamo, proszę cię, nie teraz. To urodziny Zosi – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Spojrzała na mnie twardo, bez cienia współczucia.

– Właśnie teraz. Bo potem będzie za późno. Nie widzisz, co się dzieje z twoim mężem? On… on nie jest tym, za kogo go uważasz.

Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Przecież to miał być najpiękniejszy dzień dla naszej córki – baloniki, tort z jednorożcem, rodzina przy jednym stole. A ja stałam w kuchni, roztrzęsiona, słuchając oskarżeń wobec człowieka, którego kocham.

Wyszłam na balkon, żeby złapać oddech. Słyszałam przez szybę głosy: „Zosiu, dmuchaj świeczki!”, „Sto lat!” – a ja czułam się jak intruz na własnym przyjęciu. Przypomniałam sobie słowa mamy sprzed tygodnia: „Nie ufaj mu. On cię zostawi, zabierze wszystko.” Wtedy uznałam to za przesadę, ale dziś… dziś jej determinacja była przerażająca.

Mój mąż, Tomek, pojawił się obok mnie z kubkiem kawy.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Chciałam powiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Patrzyłam na niego i nagle zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę go znam? Czy jest coś, czego nie wiem?

– Twoja mama… znowu zaczęła? – spytał z goryczą.

Skinęłam głową. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie i coś jeszcze – żal? Strach? Może poczucie winy? Przez chwilę miałam ochotę go zapytać: „Czy jest coś, co powinieneś mi powiedzieć?” Ale nie potrafiłam.

Wieczorem, kiedy goście już wyszli, a Zosia zasnęła wtulona w nowego misia, usiadłam przy stole z mamą. Przez chwilę milczałyśmy.

– Aniu, ja tylko chcę cię chronić – zaczęła łagodniej. – Widziałam już za dużo w życiu. Twój ojciec…

– Ale Tomek to nie tata! – przerwałam jej ostro.

– Skąd wiesz? Ludzie się zmieniają. Ty masz dom na siebie? Masz oszczędności? Jeśli coś się stanie… zostaniesz z niczym.

Poczułam się jak dziecko. Jakby cała moja dorosłość była tylko fasadą. Przecież mam trzydzieści pięć lat, własną rodzinę, pracę. A jednak siedziałam tu, słuchając matki jak uczennica na dywaniku.

– Chcesz, żebym napisała testament przeciwko Tomkowi? – zapytałam cicho.

– Chcę, żebyś zabezpieczyła siebie i Zosię. To nie jest przeciwko niemu. To dla was.

W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Tomka i patrzyłam w sufit. Przypominały mi się wszystkie nasze wspólne chwile: pierwszy pocałunek pod blokiem na Mokotowie, narodziny Zosi, remont mieszkania. Czy naprawdę mogłabym uwierzyć, że on mnie skrzywdzi?

Ale potem przypomniałam sobie ojca – jak odszedł nagle, zostawiając mamę z długami i pustym mieszkaniem. Może to dlatego mama tak bardzo się boi? Może to jej trauma?

Rano Tomek zrobił mi kawę i podał ją bez słowa.

– Musimy pogadać – powiedziałam w końcu.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Patrzył na mnie uważnie.

– Mama chce, żebym napisała testament… zabezpieczyła siebie i Zosię – zaczęłam niepewnie.

Tomek westchnął ciężko.

– Wiem. Słyszałem waszą rozmowę wczoraj. Aniu… ja nie mam nic do ukrycia. Jeśli chcesz to zrobić – zrób to. Ale proszę cię, nie rób tego przeciwko mnie. Nie pozwól jej zniszczyć tego, co mamy.

Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Czy naprawdę pozwoliłam matce zaszczepić we mnie tyle nieufności?

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Mama dzwoniła codziennie: „I co postanowiłaś?”, „Nie zwlekaj”, „Nie bądź naiwna”. Zaczęłam unikać jej telefonów. Zosia pytała: „Dlaczego babcia jest smutna?”

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka zapytała: „Coś się stało?” – ale nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu umówiłam się z notariuszem. Tomek pojechał ze mną.

– Chcę zabezpieczyć córkę – powiedziałam drżącym głosem.

Notariusz spojrzał na nas uważnie.

– To bardzo odpowiedzialne podejście. Ale proszę pamiętać: testament to nie wyrok na drugiego człowieka.

Podpisałam dokumenty ze ściśniętym sercem. Po wszystkim Tomek objął mnie mocno.

– Kocham cię – wyszeptał.

Poczułam łzy na policzkach. Czy zrobiłam dobrze? Czy właśnie uratowałam rodzinę czy ją rozbiłam?

Wieczorem zadzwoniła mama.

– I co? – spytała bez powitania.

– Zrobiłam to – odpowiedziałam cicho.

– Dobrze. Teraz możesz spać spokojnie.

Ale ja nie mogłam zasnąć jeszcze długo. Leżałam obok Tomka i zastanawiałam się: czy można kochać dwie osoby naraz i każdej ufać inaczej? Czy lęk przed stratą może być silniejszy niż miłość?

Może wy też kiedyś musieliście wybierać między lojalnością wobec rodziny a zaufaniem do partnera? Jak poradzić sobie z takimi dylematami?