Między miłością a bezsilnością: Historia matki na krawędzi
– Michał, proszę cię, wyłącz już tę grę i odrób lekcje! – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Syn nawet nie spojrzał w moją stronę. Siedział na kanapie, z twarzą przyklejoną do ekranu, palce nerwowo ślizgały się po klawiaturze. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
– Zaraz! – odburknął, nie odrywając wzroku od monitora.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz. Od miesięcy nasze życie wyglądało jak niekończąca się wojna. Michał miał dwanaście lat i był moim jedynym dzieckiem. Kiedyś był czułym, wrażliwym chłopcem, który tulił się do mnie wieczorami i szeptał: „Mamo, kocham cię najbardziej na świecie”. Teraz patrzył na mnie z pogardą i złością, jakbym była jego największym wrogiem.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy rozwiodłam się z Pawłem? Michał miał wtedy sześć lat. Pamiętam, jak płakał w nocy i pytał, dlaczego tata już z nami nie mieszka. Próbowałam tłumaczyć, że czasem dorośli się rozstają, ale on nie chciał słuchać. Przez lata starałam się być dla niego wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej on się ode mnie oddalał.
Ostatnie miesiące były koszmarem. Michał wracał ze szkoły rozdrażniony, rzucał plecak w kąt i zamykał się w swoim pokoju. Zdarzało się, że nie odrabiał lekcji, kłamał na temat ocen, a kiedy próbowałam z nim rozmawiać – krzyczał lub milczał. Zaczęły przychodzić skargi od nauczycieli: „Pani syn jest niegrzeczny”, „Nie słucha poleceń”, „Wyzywa kolegów”. Każda taka wiadomość wbijała mi nóż w serce.
Próbowałam wszystkiego: rozmów, kar, nagród. Zapisałam go nawet do psychologa szkolnego. Po każdej wizycie wracał jeszcze bardziej zamknięty w sobie. – To twoja wina! – wrzasnął kiedyś. – Gdyby tata z nami mieszkał, wszystko byłoby inaczej!
Czułam się bezradna. Wieczorami leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę, żeby nie słyszał. Czasem myślałam o tym, jak wyglądałoby moje życie bez niego. Czy byłabym szczęśliwsza? Czy miałabym więcej siły? Potem ogarniało mnie poczucie winy – przecież jestem matką! Matka nie powinna tak myśleć.
Pewnego dnia zadzwoniła wychowawczyni Michała.
– Pani Anno, musimy porozmawiać – powiedziała cicho. – Michał pobił się dziś z kolegą. To już kolejny raz w tym miesiącu.
Zamarłam. – Co mam robić? – zapytałam bezradnie.
– Może warto porozmawiać z ojcem Michała? Może on będzie miał na niego wpływ?
Zawahałam się. Paweł od rozwodu widywał syna co drugi weekend. Byliśmy w poprawnych stosunkach, ale nigdy nie prosiłam go o pomoc wychowawczą. Zawsze chciałam udowodnić sobie i światu, że dam radę sama.
Tego wieczoru długo patrzyłam na śpiącego Michała. Wyglądał tak niewinnie… Jakby nic złego się nie wydarzyło. Przypomniałam sobie nasze wspólne chwile: pierwsze kroki, pierwsze słowo „mama”, wspólne pieczenie ciasteczek… Gdzie podział się ten chłopiec?
Następnego dnia zadzwoniłam do Pawła.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam bez ogródek.
– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Nie radzę sobie z Michałem… On mnie nienawidzi. Może powinien zamieszkać z tobą?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Aniu… jesteś pewna? – Paweł brzmiał zaskoczony.
– Nie wiem już niczego. Czuję się bezsilna. On mnie niszczy…
Paweł przyjechał tego samego dnia. Rozmawialiśmy długo – o szkole, problemach Michała, mojej bezradności. W końcu poprosiliśmy syna do pokoju.
– Michał – zaczął Paweł spokojnie – mama mówi, że ostatnio jest wam ciężko razem. Chciałbyś zamieszkać u mnie?
Michał spojrzał na mnie z nienawiścią.
– Wszystko jedno! I tak mnie nie chcesz!
Wybiegł z pokoju trzaskając drzwiami.
Zostałam sama z Pawłem. Patrzył na mnie ze współczuciem.
– Aniu… może potrzebujesz pomocy? Może powinnaś porozmawiać z kimś…
Poczułam wstyd i gniew jednocześnie.
– Myślisz, że jestem złą matką?
– Nie… Ale czasem trzeba poprosić o wsparcie.
Przez kolejne dni Michał był jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Nie rozmawiał ze mną wcale. W końcu spakował kilka rzeczy i pojechał do Pawła na weekend. Kiedy wrócił, był inny – spokojniejszy, ale chłodny jak lód.
Minęły tygodnie. Coraz częściej myślałam o tym, by pozwolić mu zamieszkać z ojcem na stałe. Czułam się wykończona psychicznie i fizycznie. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Przestałam spać po nocach.
Pewnego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole i napisałam list do Michała:
„Synku,
Wiem, że ostatnio jest nam bardzo trudno. Kocham cię najmocniej na świecie i zawsze będziesz moim dzieckiem, ale czuję się bezradna i zmęczona. Może lepiej będzie ci u taty? Chcę dla ciebie jak najlepiej.”
Położyłam list na jego biurku i poszłam spać.
Rano znalazłam go przy stole kuchennym. Siedział skulony, trzymając kartkę w dłoniach.
– Naprawdę chcesz mnie oddać? – zapytał cicho.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie chcę cię oddać… Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy.
Michał długo milczał.
– Ja też nie chcę odchodzić… Tylko… wszystko jest takie trudne…
Przytuliłam go mocno pierwszy raz od miesięcy.
Nie wiem, co będzie dalej. Może naprawdę powinnam poprosić o pomoc specjalistów? Może powinnam pozwolić Pawłowi zaangażować się bardziej? Jedno wiem na pewno: kocham mojego syna ponad wszystko, ale czasem miłość to za mało.
Czy można być dobrą matką i jednocześnie chcieć oddać własne dziecko? Czy ktoś z was czuł kiedyś podobną bezsilność?