Miłość, której nie było: Opowieść o złudzeniach i rodzinnych tajemnicach

— Zostaniesz moją żoną? — wykrztusiłem, zanim zdążyłem się powstrzymać. Autobus zatrzymał się na skrzyżowaniu w centrum Krakowa, a ja patrzyłem na dziewczynę, która strzepywała z rękawa puch mniszka lekarskiego. Jej usta poruszyły się lekko, jakby całowały wiatr. W jej piwnych oczach zobaczyłem coś, czego nie potrafiłem nazwać — może cień rozbawienia, może smutek. Przez chwilę wydawało mi się, że świat zatrzymał się razem z tym autobusem.

— Przepraszam? — zapytała cicho, a ja poczułem, jak policzki płoną mi ze wstydu. Ludzie wokół spojrzeli na mnie z ukosa, ktoś parsknął śmiechem. Chciałem zapaść się pod ziemię, ale nie mogłem oderwać wzroku od tej dziewczyny.

— Nie wiem, co we mnie wstąpiło — wyjąkałem. — Po prostu… kiedy panią zobaczyłem…

— Mam na imię Zuzanna — przerwała mi, uśmiechając się lekko. — I nie wychodzę za mąż za ludzi z autobusu.

Wysiadła na następnym przystanku. Patrzyłem za nią przez zaparowaną szybę, czując, że coś ważnego właśnie mi umknęło. Przez kolejne dni nie mogłem przestać o niej myśleć. W pracy byłem rozkojarzony, w domu nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Moja matka, pani Helena, patrzyła na mnie z troską i coraz większym niepokojem.

— Krzysiu, co się z tobą dzieje? — zapytała pewnego wieczoru, kiedy wróciłem późno i rzuciłem torbę w kąt.

— Nic, mamo. Po prostu jestem zmęczony.

Ale ona wiedziała swoje. Zawsze wiedziała więcej niż mówiła. Ojciec od lat nie żył, a ja byłem jej jedynym synem, jej oczkiem w głowie i jedynym powodem do dumy. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Tydzień później zobaczyłem Zuzannę znowu — tym razem w księgarni przy Rynku Głównym. Stała przy półce z poezją i przewracała kartki tomiku Szymborskiej. Zebrałem się na odwagę i podszedłem.

— Przepraszam…

Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

— Autobusowy narzeczony?

Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej niż wtedy.

— Chciałem przeprosić za tamto… To było głupie.

— Nie było głupie — powiedziała cicho. — Było odważne. Ale ja nie wierzę w takie historie.

Zaproponowałem kawę. Ku mojemu zdziwieniu zgodziła się. Rozmawialiśmy długo — o książkach, o Krakowie, o dzieciństwie. Zuzanna była inna niż wszystkie dziewczyny, które znałem: ironiczna, zamknięta w sobie, a jednocześnie bardzo czuła na świat. Kiedy żegnaliśmy się pod jej kamienicą na Kazimierzu, poczułem, że coś we mnie pęka i rodzi się nowe pragnienie.

W domu matka czekała na mnie z kolacją.

— Z kim byłeś?

— Z koleżanką.

— Z koleżanką czy z kimś więcej?

Zbyłem ją milczeniem. Ale ona nie dawała za wygraną. Z każdym dniem pytała coraz natarczywiej, aż w końcu wybuchłem:

— Mamo! To moje życie!

W jej oczach pojawiły się łzy.

— Myślałam, że zawsze będziemy razem…

Nie rozumiałem wtedy jej lęku. Byłem przekonany, że miłość to coś prostego: spotykasz kogoś i już wiesz. Ale życie szybko pokazało mi, jak bardzo się myliłem.

Zuzanna coraz częściej odwoływała spotkania. Raz tłumaczyła się pracą, innym razem chorobą matki. Czułem się coraz bardziej bezradny i zagubiony. Pewnego dnia postanowiłem ją odwiedzić bez zapowiedzi.

Drzwi otworzyła starsza kobieta o surowej twarzy.

— Dzień dobry… Jest Zuzanna?

— Nie ma jej i nie będzie — odpowiedziała chłodno. — Proszę już tu nie przychodzić.

Stałem pod drzwiami jeszcze długo, próbując zrozumieć, co się stało. Wróciłem do domu jak zbity pies. Matka patrzyła na mnie z triumfem wymieszanym ze współczuciem.

— Mówiłam ci… Nie każda dziewczyna jest dla ciebie.

Wtedy po raz pierwszy poczułem do niej żal. Czy to ona zadzwoniła do Zuzanny? Czy ostrzegła ją przede mną? W głowie kłębiły mi się myśli pełne podejrzeń i goryczy.

Przestałem wychodzić z domu. Praca przestała mnie cieszyć, znajomi przestali dzwonić. Matka próbowała mnie pocieszać, ale każde jej słowo bolało jak sól sypana na ranę.

Pewnej nocy usłyszałem jej rozmowę przez telefon:

— Tak, pani Jadwigo… On sobie poradzi… Musiałam to zrobić dla jego dobra…

Wtedy wszystko stało się jasne. To matka zadzwoniła do Zuzanny i poprosiła ją, żeby dała mi spokój. Poczułem gniew tak silny, że aż zabrakło mi tchu.

— Jak mogłaś?! — krzyknąłem następnego dnia rano. — Zniszczyłaś mi życie!

Matka rozpłakała się jak dziecko.

— Bałam się… Bałam się zostać sama…

Nie potrafiłem jej wybaczyć. Przez wiele miesięcy żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Każdy dzień był walką: o oddech, o sens, o przyszłość.

Zuzanna wyjechała z Krakowa. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Czasem wydaje mi się, że to wszystko mi się przyśniło: jej usta całujące wiatr, puch mniszka na rękawie, cichy śmiech w autobusie.

Dziś wiem jedno: miłość to nie tylko uczucie, ale też odwaga do walki o siebie i swoje marzenia. Czy można być szczęśliwym wbrew rodzinie? Czy warto poświęcać siebie dla cudzych lęków? Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej niż ja…