Ostatni dzień w domu, który już nie jest mój
– Rozstaliśmy się już miesiąc temu. Czy aby na pewno o niczym nie zapomniałeś? – głos Lidii przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy oknie, z kubkiem kawy w dłoni, patrząc gdzieś w dal, jakby szukała tam odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadaliśmy sobie wprost.
Zamarłem w progu, z kluczami do domu w jednej ręce i kartonem z książkami w drugiej. – Paweł, nie zapomniałeś, że dzisiaj jest twój ostatni dzień w moim domu? – Jej ton był chłodny, rzeczowy. Nie było w nim już ani cienia czułości, którą kiedyś znałem na pamięć.
– Naprawdę? Już? – wymsknęło mi się, choć przecież sam ustalałem tę datę. 26 maja. Dzień Matki. Ironia losu – pomyślałem. Dzień, w którym miałem ostatecznie przestać być częścią tej rodziny.
– Tak, dlaczego cię to dziwi? Ustaliliśmy, że do 26 maja znajdziesz mieszkanie, a na razie możesz mieszkać tutaj – odpowiedziała beznamiętnie. – Czas tak szybko leci…
Przez chwilę oboje milczeliśmy. Słyszałem tylko tykanie zegara i cichy szum lodówki. W głowie miałem mętlik. Próbowałem sobie przypomnieć, czy naprawdę spakowałem wszystko, co moje. Czy zabrałem ładowarkę do telefonu? Czy wyjąłem swoje ubrania z szafy? Ale najbardziej bałem się, że zostawiłem tu coś ważniejszego – kawałek siebie.
Lidia odwróciła się do mnie plecami i zaczęła myć filiżankę. Woda lała się długo, jakby próbowała zmyć z siebie resztki naszej wspólnej historii.
– Paweł…
– Tak?
– Zostaw klucze na stole. I… jeśli możesz, nie rób sceny przy dzieciach.
Przełknąłem ślinę. Nasza córka Zosia miała dziś wrócić później ze szkoły – miała dodatkowe zajęcia z matematyki. Syn Kuba był u kolegi na nocowance. Lidia wszystko zaplanowała tak, żebym mógł wyjść bez świadków. Bez łez. Bez pożegnania.
Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na ścianę pełną zdjęć. Nasza rodzina na Mazurach, Zosia z pierwszym świadectwem z paskiem, Kuba na rowerze bez bocznych kółek. Uśmiechnięte twarze ludzi, których już nie ma – przynajmniej nie w tej konfiguracji.
Zacząłem zbierać swoje rzeczy do walizki. Każdy przedmiot wydawał się cięższy niż zwykle: stary sweter, który Lidia kupiła mi na urodziny; książka z dedykacją od dzieci; kubek z napisem „Najlepszy tata”.
W pewnym momencie usłyszałem za sobą cichy szelest. To Lidia stała w drzwiach sypialni.
– Paweł…
– Co?
– Naprawdę niczego nie zapomniałeś?
Spojrzałem na nią pytająco.
– Nie wiem… Może zostawiłem coś w łazience?
Pokręciła głową.
– Nie o to mi chodzi. Zostawiłeś tu wszystko, co było ważne. Nas. Mnie. Dzieci.
Zabrakło mi słów. Przez chwilę chciałem powiedzieć coś mądrego, coś co zatrzymałoby ten moment na zawsze albo chociaż złagodziło ból. Ale nie potrafiłem.
– To nie było takie proste…
– Nigdy nie jest proste – przerwała mi. – Ale czasem trzeba wybrać siebie.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. W jej oczach widziałem zmęczenie i żal, ale też ulgę. Może nawet nadzieję na coś nowego.
Zszedłem po schodach do piwnicy po ostatni karton z narzędziami. Tam znalazłem stary album ze zdjęciami z czasów studiów. Na jednym z nich Lidia śmiała się do obiektywu, a ja obejmowałem ją ramieniem. Byliśmy wtedy tacy młodzi i pewni siebie.
Wróciłem do kuchni i położyłem klucze na stole.
– To już wszystko – powiedziałem cicho.
Lidia skinęła głową i odwróciła się z powrotem do okna.
Wyszedłem przed dom i poczułem chłodny majowy wiatr na twarzy. Spojrzałem na ogród, który przez lata pielęgnowałem – teraz miał należeć tylko do niej i dzieci.
Wsiadłem do samochodu i przez chwilę siedziałem bez ruchu. Próbowałem sobie wyobrazić życie bez tego domu, bez codziennych rytuałów: porannej kawy z Lidią, śniadań z dziećmi, wspólnych wieczorów przed telewizorem.
Telefon zawibrował w kieszeni. Wiadomość od Zosi: „Tato, będziesz dziś na kolacji?”
Nie wiedziałem, co odpisać. Przecież już mnie tu nie będzie.
Ruszyłem powoli ulicą pełną kwitnących kasztanów. Każdy dom wydawał się taki sam jak nasz – a jednak zupełnie inny.
W głowie miałem tysiące pytań: Czy dobrze zrobiłem? Czy można jeszcze naprawić to, co się rozpadło? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą?
Może czasem trzeba odejść, żeby dać innym szansę na szczęście? A może to tylko wymówka dla własnej słabości?
Nie wiem… Ale czy ktoś naprawdę wie, jak zacząć wszystko od nowa?