Gdy wszystko się wali: Opowieść o Magdzie, bliźniakach i samotności

– Magda, nie dam już rady. – Piotr patrzył na mnie z pustką w oczach, jakby już dawno podjął decyzję.

Wiedziałam, że to przyjdzie. Ostatnie miesiące były pasmem nieprzespanych nocy, krzyków Julii i Dawida, niekończących się wizyt u lekarzy. Ale kiedy usłyszałam te słowa, poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.

– A ja? – zapytałam cicho. – A dzieci?

Piotr tylko wzruszył ramionami. – Nie potrafię. Przepraszam.

Wyszedł. Zostawił mnie samą w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie, z dwójką pięcioletnich dzieci, które właśnie dostały diagnozę: autyzm dziecięcy.

Przez pierwsze dni nie mogłam oddychać. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, patrząc na Julkę, która godzinami układała klocki w idealne rzędy, i na Dawida, który kręcił się w kółko i powtarzał pod nosem te same słowa: „Nie idź, nie idź”.

Mama zadzwoniła po tygodniu.

– Magda, musisz się ogarnąć. Dzieci cię potrzebują.

– Mamo, ja nie wiem, czy dam radę – wyszeptałam.

– Musisz. Nie masz wyjścia.

Wiedziałam, że ma rację. Ale jak się podnieść, kiedy wszystko się wali?

Zaczęłam od najprostszych rzeczy: śniadanie, ubranie dzieci, wyjście do przedszkola integracyjnego. Każdy dzień był walką – z Dawidem, który wpadał w histerię na widok nowych butów; z Julką, która nie chciała jeść nic poza suchym chlebem; z sąsiadką z naprzeciwka, która patrzyła na nas z litością i szeptała coś do innej sąsiadki na klatce schodowej.

Najgorsze były wizyty w urzędach. Musiałam wywalczyć orzeczenie o niepełnosprawności dla dzieci, żeby dostać dodatkowe wsparcie. W MOPS-ie pani spojrzała na mnie z góry:

– Sama pani wychowuje? Ojciec nie pomaga?

– Nie – odpowiedziałam szczerze.

– No to będzie ciężko – westchnęła i wręczyła mi stertę papierów do wypełnienia.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się przy kuchennym stole. Julka podeszła do mnie i położyła mi głowę na kolanach. To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy poczułam jej bliskość.

Wieczorami pisałam do Piotra długie wiadomości. Prosiłam go o pomoc, o choćby jeden dzień w tygodniu z dziećmi. Odpisał raz: „Nie umiem sobie z tym poradzić. Przepraszam”.

Mama przyjeżdżała raz na dwa tygodnie z Radomia. Gotowała rosół i sprzątała mieszkanie. Ale kiedy wyjeżdżała, znów zostawałam sama z moimi demonami.

Najgorsze były noce. Siedziałam przy łóżkach dzieci i słuchałam ich oddechów. Myślałam o tym, jak będzie wyglądać ich przyszłość. Czy kiedykolwiek będą samodzielni? Czy znajdą przyjaciół? Czy ktoś je pokocha?

Pewnego dnia w przedszkolu podeszła do mnie wychowawczyni Julki.

– Pani Magdo, Julka zrobiła dziś ogromny postęp! Zaczęła mówić do innych dzieci!

Poczułam łzy w oczach. To był pierwszy promyk nadziei od miesięcy.

Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Dołączyłam do grupy dla rodziców dzieci z autyzmem. Tam poznałam Anię – samotną mamę chłopca z zespołem Aspergera.

– Wiesz co? – napisała mi kiedyś wieczorem. – Najważniejsze to nie bać się prosić o pomoc.

Zaczęłyśmy spotykać się na kawę w pobliskiej kawiarni. Rozmawiałyśmy godzinami o naszych dzieciach, o strachu przed przyszłością, o tym, jak bardzo czujemy się niewidzialne dla świata.

Któregoś dnia zadzwonił Piotr.

– Chciałbym zobaczyć dzieci – powiedział niepewnie.

Serce mi zamarło. Zgodziłam się. Przyszedł w niedzielę rano. Dawid schował się za mną i nie chciał wyjść z pokoju. Julka patrzyła na niego jak na obcego.

Po godzinie Piotr wyszedł bez słowa.

Wieczorem napisał: „Nie wiem, jak mam się zachować. Boję się ich”.

Chciałam mu odpisać coś gorzkiego, ale skasowałam wiadomość. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę liczyć na niego ani na nikogo innego. Muszę być silna dla moich dzieci.

Zaczęłam walczyć o siebie. Zapisałam się na terapię dla rodziców dzieci z autyzmem. Po raz pierwszy od dawna powiedziałam głośno: „Jestem zmęczona. Potrzebuję pomocy”.

Ania pomogła mi znaleźć dobrą terapeutkę dla Julki i Dawida. Po kilku miesiącach widziałam pierwsze efekty: Dawid zaczął mówić pełnymi zdaniami; Julka nauczyła się rysować serca i wręczała mi je każdego ranka.

W pracy szef zaczął patrzeć na mnie podejrzliwie – coraz częściej brałam wolne przez choroby dzieci i wizyty u specjalistów.

– Magda, musisz zdecydować: albo praca, albo dom – powiedział pewnego dnia.

Zrezygnowałam z etatu i zaczęłam pracować zdalnie jako korektorka tekstów. Pieniędzy było mniej, ale miałam więcej czasu dla dzieci.

Mama była dumna:

– Jesteś silniejsza niż myślisz – powiedziała kiedyś przez telefon.

Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Wieczorami patrzyłam przez okno na światła miasta i zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa.

Któregoś dnia Ania zaprosiła mnie na spotkanie grupy wsparcia dla samotnych matek.

– Nie chcę być tylko matką dzieci z autyzmem – powiedziałam jej cicho po spotkaniu. – Chcę być też Magdą.

Uśmiechnęła się:

– To jest najtrudniejsze: nie zapomnieć o sobie.

Zaczęłam wychodzić sama na spacery po parku Bródnowskim. Czasem siadałam na ławce i patrzyłam na ludzi – zakochane pary, rodziny z dziećmi bez problemów… Czułam zazdrość i żal do losu.

Ale pewnego dnia Dawid podszedł do mnie i powiedział:

– Mamo, kocham cię najbardziej na świecie.

To było wszystko, czego potrzebowałam.

Dziś wiem jedno: życie nigdy nie będzie takie jak dawniej. Ale może być dobre – inne niż sobie wyobrażałam, pełne trudnych chwil i małych zwycięstw.

Czasem pytam siebie: czy gdybym wiedziała wcześniej, co mnie czeka, podjęłabym inne decyzje? Czy można nauczyć się kochać życie takim, jakie jest?

A wy? Jak radzicie sobie z samotnością i strachem o przyszłość swoich dzieci?