Poranek, który zmienił wszystko: Teściowa, karaluchy i prawda o rodzinie

Otworzyłam oczy, zanim jeszcze zadzwonił budzik. W mojej sypialni panowała cisza, ale już czułam ciężar w powietrzu – ten rodzaj napięcia, który zwiastuje burzę. Nagle drzwi rozwarły się z hukiem.

– Wstawaj, Anka! – wrzasnęła teściowa, pani Halina Nowak. – Widzisz, co się dzieje w twojej kuchni?!

Zerwałam się z łóżka, serce waliło mi jak młotem. Mój mąż, Tomek, tylko przewrócił się na drugi bok i mruknął coś niezrozumiałego. Ja już byłam na nogach, w starym szlafroku, z rozczochranymi włosami. Przebiegłam korytarz, czując jak narasta we mnie strach – może coś się pali? Może dzieci coś zmajstrowały? Może gaz?

Wpadłam do kuchni i… zamarłam. Po blacie biegały karaluchy. Nie jeden, nie dwa – cała cholerna kolonia. Po talerzach, po resztkach wczorajszej kolacji, po okruszkach chleba. Halina stała pośrodku kuchni z rękami w bok i patrzyła na mnie tak, jakby właśnie odkryła, że jestem najgorszą gospodynią w województwie.

– Anka, czy ty zawsze tak masz? – jej głos był lodowaty. – Jak można żyć w takim syfie? Masz dzieci! Masz męża! A tu karaluchy jak w melinie!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przecież nie jestem leniwa. Wczoraj wróciłam z pracy po dwunastu godzinach na kasie w Biedronce. Dzieci – Zuzia i Michał – kłóciły się o tablet, Tomek oglądał mecz i nawet nie spytał, czy pomóc. Zjadłam na szybko kanapkę i padłam na łóżko. Nie miałam siły sprzątać.

– Przepraszam… – szepnęłam cicho.

– Przepraszasz? – Halina aż prychnęła. – Za moich czasów po kolacji wszystko było umyte! Nawet jak byłam po nocnej zmianie! A wy, młodzi… tylko telefony i seriale!

Wzięłam ścierkę i zaczęłam gorączkowo sprzątać. Zmiotłam karaluchy do worka na śmieci, zmywałam stół, szorowałam talerze. Halina stała nade mną jak nadzorca.

– Tu jeszcze plama! – pokazywała palcem. – A tu? To co? Nigdy nie czyścisz kuchenki?

Zacisnęłam zęby. W głowie miałam tysiąc odpowiedzi: „A może byś sama pomogła?”, „A może Tomek by się ruszył?”, „A może nie jestem robotem?!”. Ale milczałam. Wiedziałam, że każda riposta to tylko nowa awantura.

Wtedy do kuchni wszedł Tomek. W bokserkach, zaspany.

– O co chodzi? – zapytał ziewając.

– Zoo otworzyliście? – zażartował widząc mnie z mopem i Halinę z miną generała.

– Bardzo śmieszne – syknęłam przez zęby.

Halina od razu się do niego zwróciła:

– Tomek, widzisz? Gdybyś miał porządną żonę…

– Mamo! – przerwał jej. – Daj spokój.

Ale ona już była w swoim żywiole:

– Za moich czasów mężczyzna wiedział swoje miejsce! A teraz? Kobieta wszystko sama robi! I potem takie efekty!

Tomek wzruszył ramionami i wyszedł zrobić kawę. Zostawił mnie samą na polu bitwy.

Sprzątałam dalej, a Halina nie odpuszczała:

– Anka, ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji! Karaluchy to nie żarty! Dzieci ci zachorują! Ludzie będą gadać!

W końcu nie wytrzymałam:

– Może by pani pomogła zamiast tylko krytykować?

Halina spojrzała na mnie zaskoczona:

– Ja? Ja całe życie sprzątałam! Teraz to twoja kolej!

Zacisnęłam pięści pod stołem. W głowie miałam obraz mojej mamy – cichej kobiety, która zawsze znosiła wszystko w milczeniu. Przysięgłam sobie kiedyś, że nie będę taka jak ona. Ale teraz czułam się dokładnie tak samo bezsilna.

Dzieci przyszły do kuchni.

– Mamo, gdzie śniadanie? – zapytała Zuzia.

– Zaraz będzie – odpowiedziałam drżącym głosem.

Halina spojrzała na mnie triumfalnie:

– No właśnie! Dzieci głodne!

Tomek wrócił z kawą i usiadł przy stole.

– Może byś pomógł? – rzuciłam do niego ostro.

– Przecież sprzątasz…

Halina westchnęła teatralnie:

– Za moich czasów…

– Mamo! – przerwał jej Tomek. – Daj już spokój!

Wtedy Halina obrażona wyszła do pokoju. Zostałam sama z dziećmi i stertą brudnych naczyń.

Po godzinie kuchnia lśniła jak w reklamie płynu do naczyń. Ale ja czułam się jak wrak człowieka. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się cicho.

Tomek przyszedł i usiadł obok.

– Przesadzasz…

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach:

– Ty nic nie rozumiesz! Ty nigdy nie stoisz po mojej stronie!

Wzruszył ramionami:

– To tylko karaluchy…

Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Patrzyłam w lustro na swoją zapuchniętą twarz i myślałam: „Czy naprawdę jestem taka beznadziejna?”

Po południu Halina zaczęła opowiadać dzieciom o swoim dzieciństwie:

– Jak byłam mała, moja mama miała siedmioro dzieci i zawsze było czysto! Nikt nie narzekał!

Zuzia spojrzała na mnie pytająco:

– Mamo, czemu ty jesteś smutna?

Przytuliłam ją mocno.

Wieczorem Tomek próbował ze mną rozmawiać:

– Moja mama już taka jest… Nie przejmuj się…

Ale ja już nie chciałam słuchać usprawiedliwień. Czułam się sama jak nigdy wcześniej.

Następnego dnia Halina wyjechała. Zostawiła po sobie czystą kuchnię i… pustkę w moim sercu.

Tomek próbował żartować:

– No to mamy spokój na jakiś czas!

Ale ja już wiedziałam jedno: coś się we mnie złamało. Nie chciałam być już tą cichą kobietą, która znosi wszystko dla świętego spokoju.

Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do Tomka:

„Albo zaczniemy być rodziną naprawdę – razem dzielić obowiązki i wspierać się nawzajem – albo ja dłużej tak nie dam rady.”

Oddał mi list bez słowa następnego dnia rano. Przytulił mnie mocno i powiedział:

– Przepraszam… Pomogę ci. Obiecuję.

Nie wiem, czy to zmieni wszystko. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w cieniu cudzych oczekiwań.

Czasem myślę: ile kobiet w Polsce czuje się tak samo jak ja? Ile z nas codziennie walczy o odrobinę szacunku we własnym domu?

Czy naprawdę musimy być idealne dla wszystkich wokół? Czy wystarczy po prostu być sobą?