Zdrada, która złamała mi serce — i wiara, która pozwoliła mi przetrwać. Moja historia walki o siebie.
— Aniu, musimy porozmawiać — usłyszałam głos Pawła, mojego męża, gdy wrócił do domu późnym wieczorem. W jego oczach nie było już czułości, którą znałam przez siedemnaście lat naszego małżeństwa. Była za to pustka i coś jeszcze — coś, co sprawiło, że serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
— O czym? — zapytałam, choć przeczuwałam, że zaraz runie mój świat.
Paweł usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. W świetle lampy jego twarz wydawała się starsza, zmęczona. — Zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. W głowie dudniło mi tylko jedno: „To nie dzieje się naprawdę”.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Paweł wyprowadził się do matki. Nasza córka, Zosia, miała wtedy czternaście lat i nie rozumiała, dlaczego tata nagle zniknął. — Mamo, czy tata już nas nie kocha? — pytała z płaczem.
Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Sama czułam się jak dziecko, które zgubiło się w lesie. Próbowałam funkcjonować normalnie: chodzić do pracy w urzędzie miasta, gotować obiady, odrabiać z Zosią lekcje. Ale wszystko było jakby za szybą.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę, żeby Zosia nie słyszała. W głowie kłębiły mi się pytania: „Dlaczego? Co zrobiłam źle? Czy mogłam temu zapobiec?”
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama.
— Aniu, musisz być silna — powiedziała cicho. — Pomodlę się za ciebie.
Zawsze byłam wierząca, ale dawno nie rozmawiałam z Bogiem tak szczerze jak wtedy tej nocy. Uklękłam przy łóżku i szeptałam: „Boże, pomóż mi to przetrwać. Daj mi siłę dla Zosi”.
Następnego dnia poszłam do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i patrzyłam na krzyż. Wydawało mi się, że Jezus patrzy na mnie z takim samym bólem, jaki czułam w środku. Wtedy po raz pierwszy od tygodni poczułam spokój.
Zaczęłam chodzić na msze codziennie przed pracą. Modliłam się o mądrość i wybaczenie — nie tylko dla Pawła, ale też dla siebie samej. Bo czułam się winna: może byłam zbyt zajęta pracą? Może za mało go doceniałam?
W pracy koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem. Jedna z nich, Kasia, zaprosiła mnie na kawę po godzinach.
— Aniu, wiem, że ci ciężko. Ale nie możesz pozwolić, żeby cię to zniszczyło — powiedziała.
— Nie wiem, czy dam radę — przyznałam szczerze.
— Dasz. Masz Zosię i siebie. I masz Boga — uśmiechnęła się delikatnie.
Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier cały swój żal i gniew. Pisałam listy do Pawła, których nigdy mu nie wysłałam: „Jak mogłeś? Dlaczego nie walczyłeś o nas?”
Po kilku tygodniach Paweł zadzwonił.
— Musimy porozmawiać o Zosi — powiedział chłodno.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko rynku. Był spięty, unikał mojego wzroku.
— Chcę widywać Zosię regularnie — oznajmił.
— Oczywiście — odpowiedziałam spokojniej, niż się spodziewałam. — Ale musisz jej to wyjaśnić. Ona cierpi.
Paweł spuścił głowę.
— Wiem. Przepraszam cię za wszystko.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam jeszcze gotowa na przebaczenie.
W domu Zosia zapytała:
— Mamo, czy Bóg naprawdę nas słyszy?
Przytuliłam ją mocno.
— Myślę, że tak. Czasem daje nam trudne doświadczenia po to, żebyśmy byli silniejsi.
Zaczęłyśmy razem się modlić przed snem. To był nasz nowy rytuał — chwila spokoju w chaosie codzienności.
Minęły miesiące. Powoli uczyłam się żyć na nowo. Odkrywałam rzeczy, które sprawiały mi radość: długie spacery po lesie, pieczenie ciast z Zosią, czytanie książek przy herbacie z malinami.
Pewnego dnia spotkałam Pawła na zakupach. Był z nową partnerką — Magdą. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu, ale już nie taki ból jak wcześniej. Uśmiechnęłam się do niego lekko i poszłam dalej.
Wieczorem długo rozmawiałam z Bogiem:
— Dziękuję Ci za siłę, którą mi dałeś. Za to, że mogę przebaczyć i iść dalej.
Dziś wiem jedno: zdrada boli jak nic innego na świecie. Ale można ją przeżyć i wyjść z niej silniejszym — jeśli tylko znajdzie się w sobie odwagę i zaufa Bogu.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie ta zdrada, odnalazłabym siebie na nowo? Czy potrafiłabym tak docenić każdą chwilę z córką? Może właśnie w największym cierpieniu kryje się początek czegoś dobrego… Co o tym myślicie?