Testament na urodzinach: Jak jedno zdanie matki zmieniło moje życie

– Musisz napisać testament, żeby twój mąż nie dostał domu, jeśli coś ci się stanie – powiedziała mama, patrząc mi prosto w oczy, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Zamarłam z nożem do tortu w dłoni. Wokół mnie dzieci biegały z balonami, a na stole czekały kolorowe babeczki. Moja córka, Zosia, właśnie zdmuchnęła świeczki na swoim siódmym torcie. Wszyscy klaskali, a ja czułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

– Mamo, co ty mówisz? – wyszeptałam, próbując nie zwracać uwagi gości.

– Mówię to, co trzeba powiedzieć. Lepiej pomyśl o sobie i o dzieciach. – Jej głos był twardy jak stal.

Spojrzałam na mojego męża, Pawła. Stał przy oknie, rozmawiał z moim bratem, Michałem. Nie słyszał tej rozmowy. Przez chwilę miałam ochotę podejść do niego i zapytać: „Czy naprawdę muszę się przed tobą zabezpieczać?” Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego poczułam wstyd. Przed samą sobą.

Wieczorem, kiedy goście już wyszli, a Zosia spała wtulona w nową maskotkę, usiadłam w kuchni z mamą. Zapadła cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara.

– Dlaczego tak powiedziałaś? – spytałam cicho.

– Bo wiem, co mówię. Twój ojciec też był taki jak Paweł. Najpierw wszystko dobrze, a potem… – urwała i spojrzała przez okno na ciemne podwórko.

– Paweł nie jest tatą. – Poczułam złość. – On mnie kocha.

– A ja cię kocham i chcę cię chronić. – Jej głos zadrżał. – Nie chcesz wiedzieć wszystkiego.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Zaczęłam patrzeć na Pawła inaczej. Każdy jego gest wydawał mi się podejrzany. Czy naprawdę mogłabym mu nie ufać? Przecież był przy mnie, gdy chorowałam po porodzie Zosi. To on nosił mnie do łazienki, gotował rosół i płakał razem ze mną, gdy myślałam, że nie dam rady.

Ale mama była uparta. Przysyłała mi linki do artykułów o kobietach oszukanych przez mężów. Przypominała o koleżance z pracy, którą mąż zostawił dla młodszej i zabrał jej mieszkanie.

– To się zdarza codziennie – powtarzała przez telefon.

W końcu nie wytrzymałam.

– Paweł! – zawołałam pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie i troskę.

– Co się dzieje?

– Musimy porozmawiać o… testamencie.

Zamilkł. Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu.

– O czym ty mówisz?

– Mama uważa, że powinnam zabezpieczyć dom przed tobą… Gdyby coś mi się stało.

Paweł odchylił się na krześle i westchnął ciężko.

– Myślisz, że chciałbym ci coś zabrać?

– Nie wiem już nic – wyszeptałam. – Mama mówi, że powinnam być ostrożna.

Wstał i podszedł do okna. Przez długą chwilę patrzył w ciemność.

– Twoja mama nigdy mnie nie lubiła – powiedział cicho. – Ale myślałem, że ty mi ufasz.

Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam go przytulić, ale on odsunął się ode mnie.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Pawła, Ania.

– Co się dzieje u was w domu? Paweł mówił mi, że twoja mama chce go wydziedziczyć?

Zacisnęłam pięści.

– To nie tak… Po prostu… Ona się boi o mnie i dzieci.

– A ty? Ty się boisz Pawła?

Nie umiałam odpowiedzieć. Zaczęłam płakać do słuchawki.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł coraz częściej wychodził wieczorami „na spacer” albo do kolegi. Ja zamykałam się w łazience i płakałam w ciszy, żeby dzieci nie słyszały.

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie list od mamy. „Kochana Kasiu,” – pisała – „wiem, że mnie nienawidzisz za to, co powiedziałam. Ale kiedy twój ojciec odszedł do innej kobiety i zostawił nas bez grosza, przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę ci przeżyć tego samego bólu.”

Przeczytałam ten list kilka razy. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: mama nie mówiła tego z nienawiści do Pawła, tylko ze strachu o mnie.

Ale czy jej lęki miały prawo zatruwać moje małżeństwo?

Postanowiłam porozmawiać z Pawłem jeszcze raz. Tym razem szczerze.

– Paweł… Przepraszam cię za wszystko. Za to, że pozwoliłam mamie wejść między nas. Ja… Ja się boję. Boję się zostać sama z dziećmi. Boję się zaufać komuś do końca.

Paweł spojrzał na mnie długo.

– Kasia… Ja też się boję. Ale jeśli nie będziemy sobie ufać, to po co to wszystko?

Przytuliłam go mocno i płakałam długo w jego ramionach.

Kilka dni później poszliśmy razem do notariusza i napisaliśmy testamenty – wspólne, uczciwe wobec siebie nawzajem i wobec dzieci. Mama była rozczarowana, ale wiedziałam już, że muszę żyć swoim życiem.

Dziś patrzę na Zosię i jej młodszego brata Antosia bawiących się w ogrodzie i zastanawiam się: czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby go skrzywdzić? Czy lęk przed stratą usprawiedliwia niszczenie zaufania?

A wy? Czy pozwolilibyście rodzinie decydować o waszym małżeństwie? Czy potrafilibyście zaufać mimo wszystko?