Miłość po pięćdziesiątce – cena za marzenia

– Adam, czy ty mnie jeszcze kochasz? – głos Marii drżał, choć starała się brzmieć spokojnie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, na którym parowały dwie filiżanki herbaty. Był listopadowy wieczór, za oknem szalał wiatr, a w naszym domu panowała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyłem na jej dłonie – drobne, spracowane, z obrączką, którą nosiła od dwudziestu siedmiu lat. W mojej głowie kłębiły się myśli, których nie potrafiłem już dłużej tłumić. Przez lata byłem jak cień – obecny, ale nieobecny. Nasze życie było przewidywalne: praca, dom, dzieci, wakacje nad Bałtykiem. Bez wielkich awantur, ale też bez namiętności. Aż do dnia, kiedy poznałem Magdę.

Magda pojawiła się w moim życiu nagle – była córką nowego sąsiada z bloku obok. Miała trzydzieści cztery lata, jasne włosy i spojrzenie pełne życia. Spotykaliśmy się przypadkiem na klatce schodowej, potem zaczęliśmy rozmawiać dłużej. Z czasem te rozmowy stały się dla mnie ważniejsze niż wszystko inne. Czułem się przy niej młodszy, potrzebny, doceniany. To ona sprawiła, że zacząłem marzyć o czymś więcej niż tylko o spokojnej starości.

– Adam? – Maria spojrzała mi w oczy. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.

Wtedy pierwszy raz odważyłem się powiedzieć prawdę:

– Zakochałem się w innej kobiecie.

Jej twarz pobladła. Przez chwilę myślałem, że zemdleje. Potem tylko skinęła głową i wyszła z kuchni. Zostawiła mnie samego z moim wstydem i poczuciem winy.

Dzieci – Tomek i Ania – dowiedziały się kilka dni później. Tomek zadzwonił do mnie wieczorem:

– Tata, co ty wyprawiasz? Mama płacze całymi dniami! Myślisz tylko o sobie?

Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Wiedziałem tylko jedno: muszę spróbować zacząć nowe życie. Z Magdą.

Spakowałem walizkę i wyprowadziłem się do wynajętej kawalerki na obrzeżach miasta. Magda była dla mnie wszystkim – przynajmniej tak mi się wydawało. Spędzaliśmy razem wieczory, rozmawialiśmy o przyszłości. Zacząłem planować rozwód, wspólne wakacje, nawet myślałem o kupnie mieszkania.

Ale Magda coraz częściej była zamyślona. Unikała rozmów o przyszłości.

– Adam, nie wiem, czy jestem gotowa na taki związek – powiedziała pewnego dnia. – Ty masz swoje życie, rodzinę…

– Już nie mam rodziny – przerwałem jej z goryczą. – Dla ciebie zostawiłem wszystko.

Spojrzała na mnie smutno:

– Ale ja nie prosiłam cię o to.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Próbowałem ją przekonać, że razem damy radę, że wszystko się ułoży. Ale ona coraz częściej odwoływała spotkania, nie odbierała telefonów.

Pewnego wieczoru po prostu przestała się odzywać. Próbowałem ją znaleźć, pisałem wiadomości, dzwoniłem bez końca. Bez odpowiedzi.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu z walizką i kilkoma ubraniami. Przez pierwsze dni nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Potem przyszła złość – na Magdę, na Marię, na siebie samego. W końcu została tylko rozpacz.

Próbowałem wrócić do starego życia. Zadzwoniłem do Marii:

– Czy mogę wrócić?

Milczała przez chwilę:

– Adam… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Dzieci nie chciały ze mną rozmawiać. Ania napisała mi SMS-a: „Zawiodłeś nas wszystkich”.

Każdy dzień był taki sam: praca, powrót do pustego mieszkania, samotność. Zacząłem pić więcej niż zwykle. Czasem łapałem się na tym, że mówię do siebie na głos:

– Po co ci to było? Co ci to dało?

W pracy koledzy patrzyli na mnie z ukosa. Ktoś powiedział: „Stary zwariował na stare lata”.

Czułem się jak wrak człowieka. Próbowałem znaleźć sens w tym wszystkim – może to była kara za lata obojętności wobec Marii? Może za to, że nigdy nie potrafiłem okazać jej uczuć?

Pewnego dnia spotkałem Marię w sklepie spożywczym. Była z koleżanką, wyglądała na spokojną. Uśmiechnęła się do mnie lekko i skinęła głową. Poczułem ukłucie zazdrości – czy już pogodziła się z moim odejściem? Czy znalazła kogoś innego?

Wieczorem długo siedziałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta. Próbowałem przypomnieć sobie momenty szczęścia z Marią: narodziny dzieci, wspólne święta, nawet te zwyczajne poranki przy kawie.

Zrozumiałem wtedy coś ważnego: przez całe życie szukałem czegoś niezwykłego, a nie doceniałem tego, co miałem tuż obok siebie.

Dziś mam 57 lat i zaczynam wszystko od nowa – sam ze sobą. Maria nie chce wrócić do dawnego życia. Dzieci powoli zaczynają ze mną rozmawiać, ale wiem, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Czasem pytam siebie: czy warto było ryzykować wszystko dla chwili namiętności? Czy człowiek naprawdę może zacząć od nowa po pięćdziesiątce? A może szczęście to po prostu umiejętność doceniania tego, co mamy?

Może ktoś z was zna odpowiedź?