Nieoczekiwana wizyta teściowej: Jeden dzień, który zmienił wszystko
— Weronika, nie zapomnij o rachunkach! — Marcin rzucił przez ramię, zakładając kurtkę. Uśmiechnęłam się blado i skinęłam głową, choć w środku czułam się jak rozbity dzbanek. Ostatnie tygodnie były dla nas jak jazda kolejką górską: ślub, miesiąc miodowy we Włoszech, powrót do Krakowa i to mieszkanie — jeszcze pachnące farbą, z kartonami w kątach i naszymi marzeniami rozrzuconymi po podłodze.
Zamknęłam za Marcinem drzwi i opadłam na kanapę. Praca zdalna czekała, sterta prania piętrzyła się w łazience, a ja miałam ochotę po prostu zniknąć na chwilę. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam zebrać myśli. „To tylko kolejny dzień”, powtarzałam sobie. „Dasz radę”.
Nie minęła nawet godzina, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się — nikogo się nie spodziewałam. Otworzyłam i… zamarłam. W progu stała ona — teściowa. Pani Helena. Elegancka, z perfekcyjnie ułożonymi włosami i spojrzeniem, które zawsze przeszywało mnie na wskroś.
— Dzień dobry, Weroniko. — Jej głos był chłodny jak poranna mgła nad Wisłą. — Przejeżdżałam obok i pomyślałam, że wpadnę zobaczyć, jak się urządzacie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, weszła do środka, rozglądając się krytycznie po mieszkaniu. Poczułam się jak uczennica na egzaminie.
— Jeszcze nie zdążyliśmy wszystkiego rozpakować… — zaczęłam tłumaczyć się niepotrzebnie.
— Widzę — przerwała mi, marszcząc brwi na widok sterty ubrań na krześle. — Marcin zawsze był taki zorganizowany. Mam nadzieję, że nie zaniedbujesz go przez tę swoją pracę zdalną?
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. Chciałam odpowiedzieć spokojnie, ale czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.
— Staram się pogodzić wszystko najlepiej jak potrafię — powiedziałam cicho.
Teściowa usiadła na kanapie i zaczęła wypytywać o wszystko: czy Marcin je domowe obiady, czy prasuję mu koszule, czy planujemy dzieci. Każde pytanie wbijało się we mnie jak szpilka.
— Wie pani, czasy się zmieniły — próbowałam żartować. — Teraz mężczyźni też gotują.
— Może gdzie indziej — odparła sucho. — Ale mój syn zasługuje na najlepsze.
Wtedy poczułam, że pęka we mnie coś kruchego. Przez lata starałam się być miła, uprzejma, nie sprawiać problemów. Ale teraz byłam żoną, miałam własny dom — nawet jeśli wynajmowany — i własne zasady.
— Pani Heleno — zaczęłam ostrożnie — bardzo szanuję to, jak wychowała pani Marcina. Ale proszę mi zaufać: dbam o niego najlepiej jak potrafię.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę milczała, a potem zaczęła opowiadać o swoim małżeństwie: o tym, jak sama musiała wszystko godzić, jak jej mąż nigdy nie pomagał w domu, jak czuła się samotna wśród obowiązków.
— Chciałam tylko, żebyście byli szczęśliwi — powiedziała nagle ciszej.
W tej chwili zobaczyłam ją inaczej: nie jako surową teściową, ale kobietę zmęczoną życiem i własnymi oczekiwaniami.
Nagle zadzwonił telefon. To był Marcin.
— Mamo? Co ty tam robisz? — usłyszałam jego głos przez głośnik.
— Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku — odpowiedziała teściowa.
— Mamo, Weronika świetnie sobie radzi. Proszę cię… Daj nam trochę przestrzeni.
Po tej rozmowie zapadła niezręczna cisza. Teściowa zebrała się do wyjścia. Na progu spojrzała na mnie inaczej niż zwykle — jakby z odrobiną szacunku.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się. Ze zmęczenia, z ulgi, z poczucia niesprawiedliwości. Czy naprawdę muszę codziennie udowadniać swoją wartość? Czy dom może być domem, jeśli ciągle ktoś ocenia każdy mój ruch?
Wieczorem Marcin wrócił do domu. Przytulił mnie mocno i powiedział:
— Przepraszam za mamę. Wiem, że bywa trudna.
Spojrzałam mu w oczy i po raz pierwszy od dawna powiedziałam to głośno:
— Chcę być sobą w tym domu. Nawet jeśli to oznacza bałagan i niedoskonałość.
Marcin uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
Teraz siedzę przy oknie i patrzę na światła Krakowa. Zastanawiam się: ile kobiet codziennie walczy o swoje miejsce w rodzinie? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a oczekiwaniami innych? A może czasem wystarczy po prostu powiedzieć: „To mój dom”?