Gdy nikogo nie zostało… wspomnienie przyszło za późno. Historia Magdy z Bydgoszczy

Wszystko zaczęło się w noc, kiedy zadzwonił telefon. Była godzina 23:40, a ja siedziałam przy kuchennym stole, próbując zasnąć nad kubkiem zimnej herbaty. Dzwoniła teściowa – ta sama, która przez lata traktowała mnie jak powietrze. – Magda, musisz przyjechać. Teraz. – Jej głos był inny niż zwykle, drżał, jakby zaraz miał się złamać.

Spojrzałam na męża, Pawła. W jego oczach widziałam zmęczenie i cień niepokoju. – Jedziemy? – zapytałam cicho. Skinął głową, choć wiedziałam, że wolałby zostać. Dzieci spały już od dawna. Zostawiłam kartkę na stole: „Wracamy niedługo. Mama”.

Teściowa mieszkała sama w starej kamienicy na Szwederowie. Odkąd zmarł jej mąż, pan Henryk, jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Paweł miał dwóch braci – Krzyśka i Artura – ale obaj wyjechali do Warszawy i kontaktowali się z matką tylko przez telefon, czasem wysyłając paczkę na święta.

Kiedy weszliśmy do mieszkania, poczułam zapach stęchlizny i starego prania. Teściowa siedziała na kanapie, skulona, z czerwonymi oczami. – Dziękuję, że przyjechaliście – powiedziała cicho. – Nie miałam do kogo zadzwonić.

Przez chwilę panowała cisza. Paweł usiadł obok niej, objął ją ramieniem. Ja stałam w progu, nie wiedząc, czy mogę się zbliżyć. Przez lata próbowałam zdobyć jej sympatię: piekłam serniki na święta, zapraszałam ją na urodziny dzieci, kupowałam drobne prezenty. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”. Zawsze była chłodna, oschła, jakby bała się okazać słabość.

– Co się stało? – zapytał Paweł.

Teściowa spojrzała na mnie i pierwszy raz zobaczyłam w jej oczach strach. – Byłam dziś u lekarza… Mam nowotwór. Złośliwy. Nie wiem, ile mi zostało.

Zamarłam. Paweł pobladł.

– Mamo…

– Nie mów nic – przerwała mu stanowczo. – Wiem, że nie byłam dla was dobra. Ale teraz… Nie chcę być sama.

Wtedy po raz pierwszy odważyłam się usiąść obok niej. Przez chwilę milczałyśmy. W końcu powiedziałam: – Zawsze byłaś częścią naszej rodziny.

Te słowa zabrzmiały fałszywie nawet dla mnie. Przypomniałam sobie wszystkie te święta, kiedy siedziałam przy stole jak intruz; te urodziny dzieci, które spędzała u Krzyśka; te plotki o mnie, które docierały do mnie przez sąsiadki.

– Magda… – zaczęła niepewnie teściowa. – Chciałam cię przeprosić. Wiem, że cię raniłam. Myślałam… Myślałam, że zabierasz mi syna.

Poczułam łzy pod powiekami. – Nigdy nie chciałam cię zranić.

Paweł patrzył na nas z niedowierzaniem.

– Może zostaniecie dziś na noc? – zapytała cicho teściowa.

Zostaliśmy. Spałam na rozkładanej kanapie w salonie z Pawłem, a teściowa w swoim pokoju za cienką ścianą. W nocy słyszałam jej cichy płacz.

Następnego dnia zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o urlop na żądanie. Przez kolejne tygodnie jeździłam do teściowej codziennie po pracy: gotowałam jej obiady, sprzątałam mieszkanie, odbierałam recepty z apteki. Paweł pomagał mi w weekendy, ale był coraz bardziej przygnębiony.

Pewnego dnia zadzwonił Krzysiek:
– Magda, słyszałem o mamie…
– Może byś przyjechał? Ona bardzo cię potrzebuje.
– Nie mogę teraz… Mam ważny projekt w pracy.
– A Artur?
– On też nie da rady.

Zacisnęłam zęby ze złości. Przez lata byli ulubieńcami matki – to im kupowała prezenty na imieniny, to ich dzieciom dawała koperty na komunię i chrzest. A teraz zostawili ją samą.

Teściowa coraz częściej prosiła mnie o rozmowę:
– Magda… Czy ty mi wybaczysz?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam wybaczyć, ale czułam żal za wszystkie lata upokorzeń.

Któregoś dnia przyszła do nas sąsiadka teściowej, pani Basia:
– Magda, ty masz złote serce! Ja bym nie potrafiła tak pomagać po tym wszystkim…
Uśmiechnęłam się smutno.
– Czasem trzeba być lepszym niż inni byli dla ciebie.

Zaczęły się kolejne kłopoty: dzieci chorowały na anginę, Paweł stracił pracę w firmie budowlanej przez redukcję etatów, a ja musiałam brać nadgodziny w sklepie spożywczym na Bartodziejach. Mimo to codziennie jeździłam do teściowej – czasem tylko po to, by podać jej herbatę i posiedzieć chwilę w milczeniu.

Pewnego wieczoru Paweł wybuchł:
– Ile jeszcze będziesz się poświęcać? Ona nigdy cię nie doceni! Nawet teraz!
– To twoja matka! – krzyknęłam przez łzy.
– Ale to ty wszystko dźwigasz! Może czas pomyśleć o sobie?
Nie odpowiedziałam mu wtedy nic.

Teściowa słabła z dnia na dzień. Zaczęła mówić o śmierci:
– Boję się…
– Jesteśmy przy tobie – zapewniałam ją cicho.
W końcu poprosiła mnie o spowiedź i ostatnie namaszczenie. Zadzwoniłam po księdza z pobliskiej parafii św. Wojciecha.

Ostatniej nocy przed śmiercią poprosiła mnie do siebie:
– Magda… Dziękuję ci za wszystko…
Pocałowałam ją w czoło i pierwszy raz poczułam coś na kształt czułości do tej kobiety.
Rano już nie żyła.

Po pogrzebie Krzysiek i Artur pojawili się tylko na chwilę – szybko wrócili do Warszawy.
Zostało nam mieszkanie po teściowej i sterta nierozwiązanych spraw: testament (w którym wszystko zapisała Pawłowi), urzędowe formalności, długi za czynsz i rachunki.

Przez kilka tygodni żyliśmy jak w zawieszeniu. Paweł zamknął się w sobie; dzieci pytały o babcię coraz rzadziej; ja czułam pustkę i żal za straconymi latami.
Czasem siadałam w pustym mieszkaniu teściowej i patrzyłam na jej zdjęcia z młodości: uśmiechnięta dziewczyna z warkoczami nad Wisłą… Kim była ta kobieta zanim stała się zgorzkniała?

Dziś wiem jedno: wybaczenie nie zawsze przychodzi wtedy, kiedy go potrzebujemy najbardziej. Czasem wspomnienie przychodzi za późno…

Czy można naprawić relacje rodzinne tuż przed końcem? Czy warto poświęcać siebie dla kogoś, kto nigdy nie okazał wdzięczności? Czekam na wasze historie.