Niepotrzebni tacy dziadkowie — Historia o niespełnionych oczekiwaniach i rodzinnych rozczarowaniach
– Nie rozumiem, dlaczego nie możecie nam pomóc, skoro macie tyle pieniędzy! – mój głos drżał, gdy patrzyłam na teściową. Siedziała przy stole w swoim przestronnym salonie, z filiżanką kawy w ręku, a jej twarz była niewzruszona.
– Marto, każdy musi sobie radzić sam. My też nie mieliśmy lekko – odpowiedziała zimno, nawet nie patrząc mi w oczy.
W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez lata powtarzałam sobie, że kiedyś będziemy mieli własny dom. Że nasze dzieci będą biegać po ogrodzie, a ja będę piekła szarlotkę w pachnącej kuchni. Ale rzeczywistość była inna: wynajmowane mieszkanie na obrzeżach Warszawy, kredyt, który ledwo mogliśmy dostać, i wieczne liczenie każdego grosza.
Mój mąż, Tomek, siedział obok mnie i milczał. Wiedziałam, że jest mu wstyd. Jego rodzice – Janusz i Halina – mieli wszystko: dom z ogrodem w Konstancinie, dwa samochody, wakacje w Hiszpanii co roku. A my? My mieliśmy tylko siebie.
– Mamo, to nie jest tak, że prosimy o wszystko. Chcemy tylko pożyczki na wkład własny – Tomek próbował jeszcze raz. – Oddamy wam co do grosza.
Janusz spojrzał na niego z góry swoich okularów. – Synu, musisz nauczyć się samodzielności. My nie dostaliśmy nic od naszych rodziców.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Ile razy można słyszeć tę samą śpiewkę? Czy naprawdę nie widzą, jak bardzo nam zależy? Jak bardzo się staramy?
Po powrocie do domu długo płakałam w łazience. Tomek próbował mnie pocieszać, ale czułam tylko pustkę i żal. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może jestem zbyt roszczeniowa? Może powinnam być wdzięczna za to, co mam?
Ale potem patrzyłam na nasze dzieci – Zosię i Jasia – jak bawią się na podłodze w ciasnym salonie i czułam narastającą złość. Dlaczego one mają być karane za to, że ich dziadkowie są tacy zimni? Dlaczego nie mogą mieć własnego pokoju?
Z czasem relacje z teściami stawały się coraz bardziej napięte. Halina dzwoniła rzadko, a kiedy już to robiła, rozmowy były powierzchowne.
– Jak dzieci? – pytała bez entuzjazmu.
– Dobrze – odpowiadałam krótko.
– No to dobrze. My właśnie wróciliśmy z Majorki. Pięknie było.
Czułam się niewidzialna. Jakby nasze problemy były dla nich czymś błahym, czymś, co nie zasługuje na uwagę.
Pewnego dnia Zosia zapytała:
– Mamo, dlaczego babcia i dziadek nigdy do nas nie przyjeżdżają?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem jej prawdy: że dla nich jesteśmy tylko dodatkiem do ich wygodnego życia.
W końcu zdecydowałam się porozmawiać z Tomkiem szczerze.
– Tomek, ja już nie mogę tak żyć. Czuję się gorsza. Czuję się jak ktoś obcy w tej rodzinie.
Tomek spuścił głowę.
– Wiem… Ale co mam zrobić? To moi rodzice. Nie zmienię ich.
Zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. O pieniądze, o przyszłość, o teściów. Każda rozmowa kończyła się łzami albo milczeniem.
W pracy też było coraz trudniej. Szefowa patrzyła na mnie krzywo, bo brałam wolne na choroby dzieci. Koleżanki opowiadały o swoich nowych mieszkaniach kupionych dzięki pomocy rodziców. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Martuś, jak się trzymasz?
– Jakoś…
– Wiesz, nie mamy dużo, ale możemy wam trochę pomóc. Może chociaż na nowe łóżko dla Zosi?
Popłakałam się wtedy jak dziecko. Moja mama – emerytka z małego miasta – była gotowa oddać ostatnie oszczędności dla wnuczki. A teściowie? Nawet nie zapytali, czy czegoś nam potrzeba.
Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Na święta jeździliśmy do moich rodziców albo zostawaliśmy sami. Dzieci pytały coraz rzadziej o dziadków ze strony taty.
Pewnego dnia Tomek wrócił z pracy wyjątkowo przygnębiony.
– Rozmawiałem dziś z ojcem – powiedział cicho.
– I?
– Powiedział mi wprost: „Niepotrzebni tacy dziadkowie jak my”.
Zatkało mnie.
– Co to znaczy?
– Że skoro nie chcemy żyć po ich myśli i nie jesteśmy wdzięczni za to, co mamy, to nie będą się wtrącać do naszego życia.
Poczułam mieszankę ulgi i rozpaczy. Może lepiej tak? Może lepiej odciąć się od ludzi, którzy tylko ranią?
Ale potem zobaczyłam Zosię siedzącą przy oknie i patrzącą na ogród sąsiadów.
– Mamo, kiedy będziemy mieli taki dom?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Minęły miesiące. Udało nam się uzbierać trochę pieniędzy dzięki dodatkowym pracom Tomka i moim korepetycjom po godzinach. Kupiliśmy małe mieszkanie na kredyt w bloku z wielkiej płyty. Nie był to dom z ogrodem, ale był nasz.
Na parapetówce byli tylko moi rodzice i najbliżsi przyjaciele. Teściowie nawet nie zadzwonili.
Czasem zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną. Czy pieniądze naprawdę są ważniejsze od bliskości i zrozumienia? Czy można wybaczyć tak głęboki brak serca?
Może to ja jestem zbyt naiwna? Może oczekiwałam za dużo? Ale czy naprawdę tak trudno być po prostu dobrym człowiekiem?