Marzyłam o córce, ale dostałam syna. I płakałam na jego weselu…

Wszystko zaczęło się od łez – nie tych radosnych, które spływają po policzkach matki na weselu dziecka, ale tych gorzkich, które palą serce i duszę. Siedziałam w kącie sali weselnej, gdzie światła odbijały się od kryształowych kieliszków, a muzyka zagłuszała moje myśli. Goście śmiali się, tańczyli, a ja czułam się jak widmo. To był ślub mojego syna – mojego jedynego dziecka. I choć powinnam być szczęśliwa, czułam się tak samotna, jak nigdy dotąd.

Mam na imię Grażyna. Od zawsze marzyłam o córce. Wyobrażałam sobie, jak będę zaplatać jej warkocze, szyć sukienki na szkolne przedstawienia, a potem wspólnie piec ciasta na niedzielne popołudnia. W moich snach miała na imię Lena. Nawet zanim zaszłam w ciążę, kupowałam drobiazgi – różowe buciki, opaski z kokardkami. Mój mąż, Andrzej, śmiał się z tego: „Grażynko, a co jeśli będzie chłopak?”

„Będzie dziewczynka” – odpowiadałam z przekonaniem.

Los jednak miał inne plany. Urodził się Michał. Zdrowy, silny chłopiec z czarną czupryną i oczami jak dwa węgielki. Oczywiście pokochałam go od pierwszego wejrzenia – jak mogłabym nie? Ale gdzieś głęboko we mnie tlił się żal. Moja mama powtarzała: „Córka to dla matki, syn dla obcej kobiety”. Zawsze się buntowałam przeciwko tym słowom, ale z czasem zaczęły mnie prześladować.

Michał rósł szybko. Był pogodnym dzieckiem, uwielbiał się przytulać i zawsze przynosił mi polne kwiaty z podwórka. Ale im był starszy, tym bardziej oddalał się ode mnie. Andrzej był dumny z syna – zabierał go na mecze, uczył majsterkowania w garażu. Ja czułam się coraz bardziej zbędna. Próbowałam znaleźć z Michałem wspólny język – piekliśmy razem ciasta, pomagał mi w ogrodzie. Ale kiedy skończył szesnaście lat, wszystko się zmieniło.

Pewnego dnia wrócił do domu późno. Był roztrzęsiony. Zapytałam:

– Michał, co się stało?

– Nic, mamo. Po prostu… mam dość tego wszystkiego.

– Czego?

– Tego, że ciągle chcesz wiedzieć, gdzie jestem i z kim. Nie jestem już dzieckiem!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek wcześniej. Przez kolejne miesiące nasze relacje były napięte. Michał coraz częściej zamykał się w swoim pokoju albo wychodził z domu bez słowa. Andrzej powtarzał: „Daj mu spokój, to taki wiek”. Ale ja czułam, że tracę syna.

Kiedy Michał poznał Agatę, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przedstawił ją nam po kilku miesiącach znajomości. Była piękna, pewna siebie i… zupełnie inna niż ja sobie wyobrażałam swoją przyszłą synową. Zamiast ciepła i otwartości – dystans i chłód. Od początku czułam się przy niej nieswojo.

Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole. Chciałam zapytać Agatę o jej rodzinę, zainteresowania. Odpowiadała zdawkowo, patrząc na Michała z wyższością.

– Mamo, nie przesadzaj z tymi pytaniami – przerwał mi syn.

Zrobiło mi się przykro. Po kolacji Andrzej próbował mnie pocieszyć:

– Grażyna, nie możesz oczekiwać, że będzie twoją córką. To inny świat.

Ale ja nie chciałam innego świata. Chciałam córki – kogoś bliskiego, kto zostanie przy mnie na starość.

Kiedy Michał oznajmił nam, że zamierza się ożenić z Agatą, poczułam się zdradzona.

– Tak szybko? – zapytałam drżącym głosem.

– Mamo, kocham ją. Chcemy być razem.

– Ale… przecież dopiero skończyłeś studia…

– To nie ma znaczenia.

Nie spałam całą noc. W głowie miałam słowa mojej matki: „Syn dla obcej kobiety”.

Przygotowania do ślubu były dla mnie koszmarem. Agata nie chciała mojej pomocy przy wyborze sukni czy dekoracji sali. Wszystko załatwiała ze swoją matką i siostrą. Czułam się wykluczona z własnej rodziny.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra:

– Grażyna, nie możesz tak tego przeżywać. Przecież masz syna!

– Ale nie mam córki…

W dniu wesela byłam cieniem samej siebie. Goście składali mi życzenia, gratulowali wychowania wspaniałego syna. Ale ja widziałam tylko to, jak Michał tuli Agatę do siebie i patrzy na nią z miłością, której nigdy nie okazał mi w dorosłym życiu.

Podczas pierwszego tańca młodej pary usiadłam w kącie sali i zaczęłam płakać. Nie mogłam powstrzymać łez – żalu za niespełnionym marzeniem o córce i strachu przed samotnością.

Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. To była matka Agaty.

– Grażyno… wiem, co czujesz – powiedziała cicho. – Ja mam dwie córki i żadnego syna. Też boję się samotności.

Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.

– Myślałam, że masz wszystko…

– Nikt nie ma wszystkiego – odpowiedziała smutno.

Wtedy podszedł do mnie Michał.

– Mamo… dlaczego płaczesz?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Przytulił mnie mocno – pierwszy raz od lat poczułam jego bliskość.

– Kocham cię – wyszeptał.

Po weselu wróciłam do pustego mieszkania. Andrzej już dawno odszedł – nasze małżeństwo rozpadło się kilka lat wcześniej przez jego zdradę i moje wieczne pretensje o brak wsparcia. Zostałam sama z żalem i pustką.

Przez kolejne miesiące Michał rzadko dzwonił. Agata była zajęta pracą i swoim światem. Czułam się coraz bardziej niepotrzebna. Zazdrościłam koleżankom – ich córki zabierały je do kina, na zakupy, dzwoniły codziennie. Ja miałam tylko krótkie rozmowy z synem raz na tydzień.

Pewnego dnia zachorowałam na grypę. Leżałam w łóżku z gorączką i dreszczami. Zadzwoniłam do Michała:

– Synku… źle się czuję…

– Mamo, mam dziś ważne spotkanie w pracy… Może jutro?

Zamknęłam oczy i poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd.

Po kilku dniach odwiedziła mnie sąsiadka – pani Halina.

– Grażynko, musisz przestać żyć przeszłością – powiedziała stanowczo. – Syn to też rodzina. Może nie taka jak córka, ale jeśli go odtrącisz, zostaniesz zupełnie sama.

Te słowa mną wstrząsnęły. Postanowiłam spróbować naprawić relacje z Michałem i Agatą.

Zadzwoniłam do nich i zaprosiłam na obiad w niedzielę. Przyszli oboje – spięci i wyraźnie niezręczni. Starałam się być miła dla Agaty – chwaliłam jej pracę, pytałam o plany na przyszłość. Po obiedzie Michał został ze mną w kuchni.

– Mamo… przepraszam, że ostatnio rzadko dzwoniłem. Dużo się dzieje…

– Wiem, synku. Chciałabym tylko… żebyśmy byli bliżej siebie.

Uśmiechnął się smutno.

– Spróbujemy.

Minęły lata. Michał i Agata doczekali się córeczki – Hani. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, łzy znów napłynęły mi do oczu – tym razem ze szczęścia. Mała była podobna do mnie – miała moje oczy i uśmiech Andrzeja z młodości.

Agata zaczęła częściej dzwonić – prosiła o rady dotyczące wychowania Hani, zapraszała mnie na spacery i do kina. Z czasem stałyśmy się sobie bliższe niż mogłam przypuszczać.

Dziś wiem jedno: życie nie daje nam zawsze tego, czego chcemy – ale czasem daje nam coś lepszego, jeśli tylko potrafimy to dostrzec.

Patrzę na Hanię bawiącą się w ogrodzie i myślę: czy naprawdę byłam gotowa na córkę? Czy może musiałam przejść tę trudną drogę przez samotność i żal, żeby docenić to, co mam?

A wy? Czy też kiedyś żałowaliście niespełnionych marzeń? Czy potrafiliście odnaleźć szczęście tam, gdzie się go nie spodziewaliście?