Prababcia, która zmieniła wszystko: Historia jednej rodziny i sekretów, które nie powinny wyjść na jaw
— Siedź tu, bo jak przyjedzie pra-ba-bcia, to zajmie twoje miejsce! — powiedziałam groźnie do mojego pluszowego misia, sadzając go na kanapie. Miałam wtedy osiem lat i nie rozumiałam jeszcze, dlaczego mama od rana była taka spięta. Helena, moja mama, wycierała okna w kuchni z zaciśniętymi ustami, a zegar z bocianem na ścianie tykał głośniej niż zwykle, jakby odliczał minuty do czegoś ważnego.
W domu pachniało świeżo upieczonym sernikiem i płynem do mycia podłóg. Tata, jak zwykle, schował się w garażu, udając, że naprawia rower, choć wszyscy wiedzieliśmy, że po prostu nie chciał być w centrum wydarzeń. — Zosiu, nie przeszkadzaj teraz, prababcia zaraz będzie — powiedziała mama, nie patrząc na mnie. W jej głosie czułam napięcie, którego nie rozumiałam. Prababcia Stefania miała przyjechać pierwszy raz od pięciu lat. Ostatni raz widziałam ją, gdy byłam bardzo mała, i pamiętałam tylko jej zapach lawendy i szeleszczące spódnice.
Gdy samochód zatrzymał się przed domem, poczułam, jak serce bije mi szybciej. Mama wytarła ręce o fartuch i spojrzała na mnie z niepokojem. — Pamiętaj, Zosiu, bądź grzeczna. Prababcia jest… inna niż my — szepnęła, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka weszła drobna, siwa kobieta z laską. Jej oczy były przenikliwe, a usta zaciśnięte w cienką linię. — No, dzień dobry, Heleno. Dziecko, podejdź tu — powiedziała, patrząc na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
Przez chwilę w salonie panowała niezręczna cisza. Tata wszedł z garażu, ścierając ręce o spodnie, i skinął głową prababci. — Stefania — rzucił krótko. Prababcia spojrzała na niego z pogardą. — Wciąż nie nauczyłeś się mówić dzień dobry? — zapytała lodowatym tonem. Mama zacisnęła dłonie na blacie stołu, a ja poczułam, że coś jest nie tak.
Podczas obiadu prababcia komentowała wszystko: że ziemniaki za słone, że firanki za krótkie, że tata za mało zarabia. Mama milczała, a ja patrzyłam na nią z niepokojem. Po obiedzie prababcia poprosiła mnie, żebym pokazała jej swój pokój. — Chodź, Zosiu, zobaczymy, czy masz porządek — powiedziała. W moim pokoju usiadła na łóżku i zaczęła przeglądać moje książki i rysunki. — Ładne, ale za dużo tych kolorów. Kiedyś dzieci nie miały takich fanaberii — mruknęła.
Wieczorem, gdy mama zmywała naczynia, usłyszałam, jak prababcia mówi do niej w kuchni: — Heleno, nie po to cię wychowałam, żebyś żyła w takim bałaganie. Twój mąż to nieudacznik, a dziecko… — urwała, gdy mnie zobaczyła. Mama odwróciła się do mnie z łzami w oczach. — Mamo, proszę cię, nie zaczynaj — powiedziała cicho. Prababcia spojrzała na mnie i westchnęła. — Dzieci nie powinny słyszeć takich rzeczy. Ale czasem trzeba powiedzieć prawdę.
W nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam, jak rodzice kłócą się w kuchni. — Nie rozumiem, dlaczego musiała tu przyjeżdżać! — szeptał tata. — To moja matka, nie mogłam jej odmówić — odpowiadała mama. — Ale ona nas niszczy, Heleno. Zawsze cię krytykowała, zawsze była niezadowolona. — To moja matka — powtórzyła mama, jakby to wszystko wyjaśniało.
Następnego dnia prababcia zaczęła rządzić domem. Kazała mi sprzątać zabawki, pomagać w kuchni, a mamie wytykała każdy błąd. Tata wychodził z domu coraz częściej, a mama była coraz bardziej przygaszona. Czułam, że coś się zmienia, że dom nie jest już taki jak dawniej.
Pewnego popołudnia, gdy siedziałam w ogrodzie z prababcią, zapytałam ją: — Prababciu, dlaczego jesteś taka smutna? Spojrzała na mnie zaskoczona. — Ja? Smutna? — przez chwilę milczała, a potem powiedziała cicho: — Bo życie nie zawsze jest takie, jak byśmy chcieli. Czasem trzeba być twardym, żeby przetrwać. — Ale czy to znaczy, że trzeba być niemiłym? — zapytałam. Prababcia uśmiechnęła się smutno. — Może masz rację, Zosiu. Może za dużo wymagam od innych, bo sama nigdy nie dostałam tego, czego chciałam.
Wieczorem usłyszałam, jak mama płacze w łazience. Poszłam do niej i przytuliłam ją mocno. — Mamusiu, nie płacz. Prababcia chyba też jest smutna — powiedziałam. Mama spojrzała na mnie ze zdziwieniem. — Skąd to wiesz? — zapytała. — Bo tak patrzy na ciebie, jakby chciała ci coś powiedzieć, ale nie umie — odpowiedziałam. Mama uśmiechnęła się przez łzy i pocałowała mnie w czoło.
Ostatniego dnia pobytu prababci wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Prababcia upadła w łazience i złamała biodro. Wszyscy byliśmy przerażeni. Mama dzwoniła po karetkę, tata pomagał prababci, a ja stałam w kącie i płakałam. W szpitalu prababcia była już spokojniejsza. — Heleno, przepraszam cię za wszystko. Byłam zbyt surowa, bo bałam się, że cię stracę — powiedziała mamie, ściskając jej dłoń. Mama płakała, a ja patrzyłam na nie i czułam, że coś się zmieniło.
Po powrocie do domu mama była inna. Zaczęła częściej się uśmiechać, tata wrócił do domu na stałe, a ja poczułam, że nasza rodzina jest silniejsza niż kiedykolwiek. Prababcia została w szpitalu na rehabilitacji, ale dzwoniła do nas codziennie. — Zosiu, pamiętaj, żeby być dobra dla innych, ale też dla siebie — mówiła mi przez telefon.
Czasem zastanawiam się, dlaczego musiało się wydarzyć tyle bólu, zanim zaczęliśmy ze sobą rozmawiać naprawdę. Czy każda rodzina musi przejść przez kryzys, żeby się zrozumieć? Może właśnie w trudnych chwilach uczymy się najwięcej o sobie i o tych, których kochamy.