Moje urodziny, mój bunt – Podróż, która wszystko zmieniła

– Jak to nie będzie urodzin? – głos mojej mamy w słuchawce był ostry jak nóż. Siedziałam w kuchni, trzymając kubek z herbatą, a za oknem lał listopadowy deszcz. Miałam 49 lat, dwóch dorosłych synów, męża, który od dawna był bardziej współlokatorem niż partnerem. I pierwszy raz w życiu poczułam, że nie dam już rady. – Naprawdę, Aniu? Przecież zawsze ty wszystko organizujesz! – dodała mama, a ja niemal słyszałam, jak ściska jej gardło.

– W tym roku będzie inaczej – powiedziałam cicho. – Wyjeżdżam. Sama.

Cisza po drugiej stronie była długa i ciężka. W końcu mama wyszeptała: – A co z nami? Co z rodziną?

Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy w życiu postanowiłam zrobić coś tylko dla siebie. Nie rozumieli tego. Może nie musieli.

W naszej rodzinie wszystko zawsze było „po polsku”: święta u nas, urodziny u nas, imieniny u nas. Ja gotowałam, ja sprzątałam, ja dbałam o to, żeby każdy czuł się dobrze. Mój mąż, Piotr, nigdy nie zapytał, czy może pomóc. Synowie, Bartek i Michał, wpadają tylko z kwiatkiem albo bombonierką, siadają na kanapie i czekają na obiad. Ostatnia kropla przelała się rok temu, kiedy Bartek rzucił: „Mamo, będzie twoja słynna sałatka jarzynowa? Przecież bez niej nie ma urodzin!” Wtedy poczułam się jak kelnerka we własnym domu.

W tym roku postanowiłam: wyjeżdżam do Kazimierza Dolnego na weekend. Sama będę spacerować nad Wisłą, usiądę w kawiarni z książką. Nie będę gotować nikomu. Nie będę po nikim zmywać. Nie będę niczego organizować.

Ta decyzja wywołała burzę.

Piotr tylko wzruszył ramionami: – No dobrze… jeśli musisz… Ale co powiemy twojej matce?

Bartek zadzwonił: – Mamo, żartujesz? Jak mamy świętować bez ciebie? Michał też jest w szoku…

Michał napisał SMS-a: „Nie wierzę, że robisz nam to akurat teraz! Potrzebowałem cię!”

Wszyscy myśleli tylko o sobie. Nikt nie zapytał: „Dlaczego tak zdecydowałaś? Czy wszystko w porządku?”

W dniu moich urodzin siedziałam sama w pociągu do Kazimierza Dolnego. Krajobraz za oknem migał szarością, a ja walczyłam ze łzami. Czy jestem egoistką? Czy naprawdę wszystko psuję?

Kazimierz przywitał mnie ciszą i spokojem. Spacerowałam brukowanymi uliczkami, weszłam do małej księgarni. Sprzedawczyni uśmiechnęła się do mnie: – Świętuje pani coś?

– Tak – odpowiedziałam cicho.

– Sama?

– Tak.

– To odważne – powiedziała po prostu.

Wieczorem siedziałam w pensjonacie przy oknie i patrzyłam na Wisłę. Po raz pierwszy od lat czułam, że oddycham. Nie musiałam nikomu niczego udowadniać.

W domu tymczasem wrzało.

Mama dzwoniła codziennie: – Aniu, nie możesz nam tego zrobić! Rodzina się rozpadnie!

Piotr z ponurą miną robił sobie kanapki: – Widzisz, na ciebie nie można liczyć…

Bartek i Michał narzekali do siebie: „Mamie odbiło.”

Po powrocie zastałam dom zimny i cichy. Nikt nie zapytał, jak było. Przez tydzień wszyscy chodzili obrażeni.

Aż pewnego wieczoru Bartek przyszedł po pracy.

– Mamo… możemy pogadać?

Usiedliśmy w kuchni. Długo milczał.

– Jestem na ciebie zły – powiedział w końcu. – Ale… trochę ci zazdroszczę. Ja bym się nie odważył.

Spojrzałam na niego: mój syn, zawsze taki pewny siebie.

– Dlaczego jesteś zły?

– Bo myślałem, że zawsze będziesz dla nas… Ale teraz widzę, że jesteś człowiekiem. Może ja też powinienem kiedyś spróbować.

Michał później napisał długi list: „Mamo, przepraszam. Nie rozumiałem, jak ciężko musiałaś wszystko robić sama.”

Piotr się nie zmienił. Pewnego wieczoru usiadł obok mnie:

– Jeśli będziesz tak dalej robić… nie wiem, co z nami będzie.

Wtedy postanowiłam: muszę zmienić swoje życie. Nie chcę już żyć tylko dla innych.

Od tamtej pory każde święto wygląda inaczej. Czasem jesteśmy razem, czasem osobno. Ale już nie czuję presji, że muszę być idealna.

Siedzę teraz w kuchni z herbatą i myślę: Ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nich odważy się w końcu pomyśleć o sobie? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?