Mówili do mnie „ciociu”, ale widzieli we mnie tylko adres: Historia o zaufaniu, rodzinie i rozczarowaniu

– Ciociu, przecież to tylko formalność. Podpiszesz i będziemy mieli wszystko z głowy – głos Kasi drżał, choć starała się brzmieć przekonująco.

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w dokumenty rozłożone przede mną. Moje dłonie lekko się trzęsły, a serce waliło jak młot. W powietrzu unosił się zapach herbaty z malinami, którą zawsze parzyłam, gdy coś mnie niepokoiło. Przez uchylone okno wpadał chłodny, listopadowy wiatr, niosąc ze sobą szelest opadających liści i echo dawnych wspomnień.

– Kasiu, ale dlaczego tak nagle? – zapytałam cicho, próbując ukryć narastający niepokój. – Przecież mówiłaś, że wszystko u was dobrze. Po co ci ten akt własności?

Kasia wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. – Wiesz, jak jest. Z Piotrem chcemy wziąć kredyt na mieszkanie. Bank wymaga zabezpieczenia…

Wiedziałam, że to nieprawda. Znałam ją od dziecka – jej nerwowe ruchy, unikanie spojrzenia. Była moją siostrzenicą, córką mojej ukochanej siostry Anny, która zmarła przedwcześnie na raka. Po jej śmierci to ja byłam dla Kasi jak druga matka. To ja prowadziłam ją do szkoły, piekłam jej ulubione drożdżówki i tuliłam, gdy miała złamane serce.

A teraz siedziała naprzeciwko mnie, próbując przekonać mnie do podpisania dokumentów, które mogłyby pozbawić mnie dachu nad głową.

– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie – To mieszkanie to całe moje życie. Tu są wszystkie moje książki, zdjęcia… Tu czułam się bezpieczna.

– Ciociu, przecież nie chcemy cię wyrzucać! – przerwała mi gwałtownie. – Po prostu… Potrzebujemy twojej pomocy. Zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.

Zabolało mnie to. Bo rzeczywiście zawsze tak mówiłam. Ale czy rodzina powinna wykorzystywać twoje zaufanie?

Przez kolejne dni Kasia dzwoniła codziennie. Raz przychodziła z kwiatami, innym razem z ciastem. Czułam się osaczona. Nawet mój brat Marek zadzwonił po latach milczenia.

– Ela, nie rób problemów – powiedział chłodno. – Kasia jest młoda, potrzebuje startu w życiu. Ty i tak jesteś sama.

Słowo „sama” zabrzmiało jak wyrok. Byłam sama od śmierci męża. Dzieci nie miałam. Całe życie poświęciłam rodzinie – pomagałam Annie w wychowaniu Kasi, opiekowałam się chorą matką, wspierałam Marka po rozwodzie. A teraz wszyscy widzieli we mnie tylko przeszkodę.

Wieczorami siadałam w fotelu pod oknem i patrzyłam na światła miasta. Próbowałam znaleźć sens w tym wszystkim. Przecież kochałam Kasię jak własną córkę. Ale czy miłość polega na poświęceniu siebie?

Pewnego dnia przyszła sąsiadka, pani Zofia.

– Eluś, słyszałam… – zaczęła niepewnie. – Uważaj na nich. Mój syn też chciał mnie namówić na przepisanie mieszkania. Dobrze, że się nie zgodziłam.

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.

– Ale to przecież rodzina…

Pani Zofia pokiwała głową.

– Rodzina czasem potrafi zranić najbardziej.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam dzieciństwo – święta spędzane razem, zapach pierogów mamy, śmiech Ani i Marka. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy staliśmy się sobie obcy?

Następnego dnia Kasia przyszła z Piotrem.

– Ciociu, musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.

Piotr był spięty i milczący. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał prosto w oczy.

– Pani Elżbieto – zaczął oficjalnie – Rozumiemy pani obawy. Ale proszę nam zaufać. Chcemy tylko zabezpieczyć przyszłość naszej rodziny.

Zacisnęłam dłonie na filiżance.

– A co z moją przyszłością? – zapytałam cicho.

Zapadła cisza.

Kasia spuściła wzrok.

– Ciociu… My… Jeśli nie chcesz…

Wtedy zrozumiałam, że muszę postawić granicę. Że jeśli teraz ustąpię, stracę nie tylko mieszkanie, ale i szacunek do samej siebie.

– Nie podpiszę tych dokumentów – powiedziałam stanowczo. – Kocham was, ale nie pozwolę się wykorzystać.

Kasia zerwała się z miejsca.

– Myślałam, że jesteś inna! – krzyknęła przez łzy i wybiegła z mieszkania.

Piotr spojrzał na mnie z pogardą i wyszedł bez słowa.

Zostałam sama w ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara i szumem ulicy za oknem.

Przez kolejne tygodnie telefon milczał. Nikt nie przyszedł z życzeniami na imieniny. Nawet Marek przestał dzwonić.

Czułam się zdradzona i opuszczona jak nigdy wcześniej.

Ale z czasem nauczyłam się żyć na nowo. Zaczęłam chodzić na spotkania klubu książki w bibliotece miejskiej. Poznałam tam panią Halinę i pana Stefana – ludzi samotnych jak ja, którzy też zostali zranieni przez najbliższych.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: rodzina to nie tylko więzy krwi. To także ci, którzy są przy tobie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.

Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę na świat z większym dystansem. Czasem tęsknię za dawną bliskością z Kasią czy Markiem, ale wiem już, że muszę dbać przede wszystkim o siebie.

Czy warto poświęcać wszystko dla rodziny? Czy krew naprawdę jest gęstsza od wody? A może lojalność i szacunek są ważniejsze niż pokrewieństwo? Co wy o tym myślicie?