Szkoda, że to nie moje – historia o zazdrości, rodzinnych sekretach i cenie szczęścia
Już od progu czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała napięta cisza, a zapach świeżo parzonej kawy nie był w stanie jej rozproszyć. – Znowu się spóźniłaś, Anka – rzuciła moja mama z kuchni, nie odwracając się nawet w moją stronę. – Przepraszam, korki na Grójeckiej – odpowiedziałam, choć dobrze wiedziałam, że to nie o korki chodziło. W tym domu zawsze byłam tą drugą, tą mniej ważną.
Moja siostra, Magda, siedziała już przy stole, rozpromieniona, z idealnie ułożonymi włosami i uśmiechem, który zawsze wydawał mi się sztuczny. Obok niej jej mąż – Michał – typowy facet z reklam: wysoki, przystojny, z tym spojrzeniem, które sprawiało, że każda kobieta czuła się wyjątkowa. Patrzyłam na nich i czułam ukłucie zazdrości. Szkoda, że to nie moje – myślałam. Szkoda, że to nie ja mam takie życie.
– Aniu, usiądź, zaraz podam ci herbatę – powiedziała mama, ale jej głos był chłodny. – Magda już wszystko przygotowała. – Oczywiście – mruknęłam pod nosem. Magda zawsze wszystko robiła lepiej. Nawet kiedy byłam dzieckiem, to ona dostawała nowe ubrania, a ja jej znoszone swetry. To ona była chwalona za dobre oceny, a ja słyszałam tylko: „Mogłabyś się bardziej postarać”.
– Jak tam w pracy? – zagadnął Michał, próbując rozładować atmosferę. – W porządku – odpowiedziałam krótko. Nie miałam ochoty opowiadać o tym, jak szefowa znowu zwaliła na mnie całą robotę, a koleżanki z działu plotkowały za moimi plecami. Wszyscy i tak uważali, że jestem nieudacznikiem.
– Magda dostała awans! – wtrąciła mama z dumą. – Teraz będzie kierowniczką działu w banku! – Gratuluję – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Magda spojrzała na mnie z politowaniem. – Dzięki, Aniu. Może i ty kiedyś znajdziesz coś dla siebie – rzuciła niby żartem, ale wiedziałam, że to przytyk.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stanęła babcia Zosia – nasza rodzinna instytucja. – No, dziewczyny, co tu za grobowa atmosfera? – zapytała, rozglądając się po kuchni. – Magda znowu się chwali, a Anka się dąsa? – Babciu! – oburzyła się Magda. – Przestańcie się kłócić, bo życie jest za krótkie na takie głupoty – ucięła babcia i zaczęła rozkładać na stole swoje słynne drożdżówki.
Zawsze czułam się przy niej trochę lepiej. Babcia nigdy nie faworyzowała żadnej z nas. Potrafiła przytulić i powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze, Aniu”. Ale nawet ona nie mogła zmienić tego, co działo się w moim sercu.
Po obiedzie Magda zaproponowała spacer. Michał dołączył do nas, a ja szłam kilka kroków za nimi, patrząc jak trzymają się za ręce. – Anka, co z tobą? – zapytał nagle Michał, zatrzymując się i patrząc mi prosto w oczy. – Nic – odpowiedziałam szybko. – Po prostu jestem zmęczona.
– Może powinnaś wyjechać na urlop? – zaproponowała Magda. – Albo znaleźć sobie chłopaka. Zawsze byłaś taka zamknięta w sobie…
– Może nie każdy musi mieć życie jak z katalogu IKEA – odparłam zgryźliwie. Michał spojrzał na mnie z troską. – Anka, nie musisz być taka ostra. Wszyscy chcemy dla ciebie dobrze.
Chciałam krzyknąć, że nie chcę ich litości, że mam dość bycia tą gorszą. Ale zamiast tego po prostu się rozpłakałam. Stałam na środku parku Skaryszewskiego i płakałam jak dziecko. Magda objęła mnie ramieniem. – Przepraszam, nie chciałam cię zranić – szepnęła. – Po prostu… zawsze czułam, że jesteś ode mnie silniejsza.
Zaskoczyła mnie tym wyznaniem. – Silniejsza? Ja? – zapytałam przez łzy. – Ty masz wszystko: pracę, męża, dom…
– Ale ty masz odwagę być sobą. Ja ciągle muszę udawać, że jestem idealna. Nawet Michał czasem mówi, że tęskni za spontanicznością…
Spojrzałam na nią uważniej. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach zmęczenie i smutek. Michał stał obok, wyraźnie zakłopotany.
– Wiecie co? Może powinniśmy przestać się porównywać – powiedział cicho. – Każdy z nas ma swoje problemy.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem mama podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu. – Aniu, wiem, że nie zawsze byłam sprawiedliwa. Ale jesteś moją córką i kocham cię tak samo jak Magdę.
Nie odpowiedziałam. Za dużo było we mnie żalu.
Minęły tygodnie. Magda coraz częściej dzwoniła do mnie wieczorami, opowiadając o swoich problemach w pracy i o tym, jak bardzo boi się, że Michał ją zdradza. Pewnego dnia zadzwoniła zapłakana: – Anka, on mnie zostawił…
Pojechałam do niej natychmiast. Siedziała na podłodze w salonie, otoczona pustymi kieliszkami po winie. – Znalazł sobie inną. Młodszą. Z pracy…
Przytuliłam ją mocno. Po raz pierwszy poczułam, że to ja jestem tą silniejszą.
Przez kolejne miesiące wspierałam Magdę jak tylko mogłam. Pomagałam jej przejść przez rozwód, szukać nowej pracy, opiekować się jej synkiem Antosiem. Mama zaczęła doceniać moje wsparcie. Babcia powtarzała: „Widzisz, Aniu? Każdy ma swój czas”.
Z czasem sama zaczęłam układać sobie życie na nowo. Poznałam Pawła – zwykłego chłopaka z sąsiedztwa, który nie miał nic wspólnego z ideałem z reklam, ale potrafił rozśmieszyć mnie do łez i słuchać godzinami.
Dziś siedzę przy tym samym stole, przy którym kiedyś czułam się niewidzialna. Magda uśmiecha się do mnie szczerze, mama częściej pyta o moje zdanie, a babcia piecze swoje drożdżówki tylko dla mnie.
Czasem jeszcze patrzę na życie innych i myślę: „Szkoda, że to nie moje”. Ale potem przypominam sobie wszystkie łzy, kłótnie i noce pełne samotności…
Czy naprawdę warto zazdrościć innym ich szczęścia? A może każdy z nas ma swoją własną drogę do przejścia?
Co wy o tym myślicie? Czy zazdrość może nas czegoś nauczyć?