Wesele mojej siostry podzieliło naszą rodzinę: Babcina przeprowadzka wszystko zmieniła
– Nie rozumiesz mnie, mamo! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – To nie jest już ten sam dom! Od kiedy babcia tu mieszka, wszystko się zmieniło!
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby nie mogła pojąć, skąd we mnie tyle złości. – To twoja babcia, Marto. Musimy jej pomóc. Sama już nie da sobie rady.
Wtedy usłyszałam skrzypienie podłogi na korytarzu. Babcia Zofia stała w drzwiach, opierając się o laskę. Jej twarz była zmęczona, ale w oczach błyszczał upór.
– Nie chcę być ciężarem – powiedziała cicho. – Jeśli wam przeszkadzam, mogę wrócić do siebie.
Zrobiło mi się głupio. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale byłam zbyt rozżalona.
Wszystko zaczęło się od wesela Ani. Moja młodsza siostra zawsze była oczkiem w głowie rodziców. Kiedy poznała Pawła i zaczęli planować ślub, dom wypełnił się radosnym zamieszaniem. Szycie sukni, wybieranie sali, degustacje ciast – przez kilka miesięcy żyliśmy tylko tym. Ja byłam druhną, choć czułam się jak cień Ani. Ona promieniała szczęściem, a ja… ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Po weselu dom nagle opustoszał. Mama płakała po kątach, tata udawał twardziela, a ja próbowałam odnaleźć się w tej nowej ciszy. I wtedy pojawił się temat babci Zofii. Od śmierci dziadka mieszkała sama na drugim końcu miasta. Coraz częściej zapominała wyłączyć gaz, gubiła klucze, sąsiedzi dzwonili do nas zaniepokojeni.
– Musimy ją zabrać do siebie – powiedział tata pewnego wieczoru. – Nie damy rady inaczej.
Nie protestowałam. Wydawało mi się to naturalne. Ale nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo ta decyzja zmieni nasze życie.
Babcia wprowadziła się tydzień po weselu Ani. Jej rzeczy zajęły mój dawny pokój – ten, w którym trzymałam wszystkie swoje książki i pamiątki z dzieciństwa. Przeniosłam się na poddasze, gdzie było zimno i pachniało starym kurzem.
Na początku starałam się być wyrozumiała. Pomagałam babci w kąpieli, robiłam jej herbatę, słuchałam tych samych historii o wojnie i młodości w Krakowie. Ale z każdym dniem czułam coraz większe zmęczenie.
Babcia była wymagająca. Miała swoje rytuały: śniadanie o siódmej, rosół w niedzielę, telewizor nastawiony na „Klan” i „M jak miłość” tak głośno, że nie mogłam się uczyć. Często narzekała na ból nóg i prosiła mnie o drobne przysługi.
– Marto, podaj mi wodę…
– Marto, przynieś mi okulary…
– Marto, czy możesz mi poczytać?
Czułam się jak służąca we własnym domu.
Rodzice byli wiecznie zajęci pracą. Mama wracała późno z przychodni, tata miał dyżury w magazynie. Wszystko spadło na mnie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Ania.
– Jak tam u was? – zapytała radośnie.
– A jak ma być? – odpowiedziałam z goryczą. – Ty sobie żyjesz z Pawłem jak księżniczka, a ja tu siedzę z babcią i rodzicami.
– Przesadzasz…
– Łatwo ci mówić! Ciebie już tu nie ma!
Rozłączyłam się zanim zdążyła odpowiedzieć. Potem długo płakałam w poduszkę.
Z czasem zaczęły się kłótnie z mamą.
– Nie możesz być taka samolubna! – krzyczała mama pewnego dnia, kiedy odmówiłam pójścia z babcią do lekarza.
– A kto myśli o mnie?! – odkrzyknęłam. – Czy ktoś pytał, czy ja tego chcę?
Babcia słyszała nasze awantury. Coraz częściej zamykała się w swoim pokoju i milczała przez całe dnie.
Pewnej nocy obudził mnie szloch dobiegający z dołu. Zeszłam po schodach i zobaczyłam babcię siedzącą przy stole w kuchni.
– Przepraszam cię, Marto – powiedziała drżącym głosem. – Wiem, że ci ciężko ze mną…
Usiadłam obok niej i po raz pierwszy od dawna spojrzałam jej prosto w oczy.
– Ja też przepraszam… Po prostu… czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie widzi.
Babcia pogłaskała mnie po ręce.
– Wiem coś o tym…
Od tamtej pory próbowałyśmy rozmawiać częściej. Opowiadała mi o swoim dzieciństwie na wsi pod Tarnowem, o tym jak poznała dziadka podczas wojny, jak straciła syna – mojego wujka – w wypadku samochodowym.
Zaczęłam rozumieć jej samotność i lęk przed starością. Ale to nie rozwiązywało moich problemów.
W szkole byłam coraz bardziej rozkojarzona. Nauczycielka polskiego zapytała mnie kiedyś po lekcji:
– Co się z tobą dzieje, Marto? Zawsze byłaś taka pilna…
Nie umiałam odpowiedzieć.
Zazdrościłam Ani jej nowego życia: wspólnych śniadań z Pawłem, wyjazdów nad morze, zdjęć na Instagramie z podpisem „#szczęście”. Czułam się uwięziona w domu pełnym niedopowiedzianych żalów i przemilczanych pretensji.
Pewnego dnia mama wróciła do domu wcześniej niż zwykle i znalazła mnie płaczącą na schodach.
– Marto…
Nie chciałam rozmawiać. Ale ona usiadła obok i objęła mnie ramieniem.
– Wiem, że jest ci ciężko – powiedziała cicho. – Ale jesteśmy rodziną. Musimy sobie pomagać.
– A kto pomoże mnie? – wyszeptałam.
Mama milczała długo.
– Może powinniśmy porozmawiać wszyscy razem…
Wieczorem usiedliśmy przy stole: ja, rodzice i babcia Zofia. Po raz pierwszy każdy mógł powiedzieć to, co naprawdę czuje.
Tata przyznał, że boi się starości i bezradności babci. Mama płakała mówiąc o swoim zmęczeniu i poczuciu winy wobec własnej matki. Babcia przeprosiła za to, że czasem bywa trudna i poprosiła nas o więcej cierpliwości.
A ja powiedziałam głośno to, czego bałam się najbardziej:
– Chcę mieć prawo do własnego życia…
Po tej rozmowie nie wszystko nagle stało się łatwe. Ale zaczęliśmy dzielić obowiązki: tata zabierał babcię na spacery w weekendy, mama gotowała obiady na kilka dni do przodu, a ja mogłam częściej wychodzić z koleżankami albo zamknąć się na poddaszu z książką.
Ania zadzwoniła któregoś dnia i zaprosiła mnie do siebie na weekend.
– Chcę ci pokazać moje nowe życie – powiedziała cicho. – I przeprosić za to, że cię zostawiłam samą…
Pojechałam do niej i po raz pierwszy od dawna poczułam lekkość. Rozmawiałyśmy całą noc o dzieciństwie, marzeniach i strachu przed dorosłością.
Kiedy wróciłam do domu, spojrzałam na babcię innymi oczami. Zobaczyłam w niej nie tylko ciężar codzienności, ale też kobietę pełną wspomnień i tęsknoty za bliskością.
Czasem nadal mam żal do rodziców i Ani. Czasem czuję się osamotniona wśród najbliższych. Ale wiem już jedno: każda rodzina to pole bitwy między miłością a egoizmem.
Czy naprawdę jesteśmy sobie coś winni tylko dlatego, że łączy nas krew? A może powinniśmy nauczyć się kochać siebie nawzajem bez oczekiwań i wyrzutów?
Co wy o tym myślicie?