Nie zaproszono mnie na wesele jako „obcą”, ale gdy pojawiła się kwestia mojego mieszkania, nagle stałam się „bliską”. Prawdziwa historia polskiej rodziny.

Telefon zadzwonił w środku popołudnia, kiedy akurat podlewałam pelargonie na balkonie. – Dzień dobry, pani Barbaro – usłyszałam w słuchawce głos, który od razu rozpoznałam. To była Marta, moja synowa. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że mnie nie ma, ale sumienie nie pozwoliło. – Dzień dobry, Marto – odpowiedziałam chłodno, choć serce waliło mi jak młotem. – Chciałam porozmawiać o mieszkaniu… – zaczęła, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

Jeszcze rok temu byłam dla nich nikim. Nie zaprosili mnie na ślub swojej córki, mojej wnuczki z serca, bo „to tylko dla najbliższych”. Mój syn, Paweł, milczał wtedy, a ja udawałam przed sąsiadkami, że nie mam żalu. Ale jak nie mieć żalu? Przecież przez lata byłam dla tej dziewczyny jak babcia. Odbierałam ją z przedszkola, piekłam szarlotki na jej urodziny, kupowałam prezenty na Mikołaja. Kiedy Marta rozwiodła się z pierwszym mężem, to ja pomagałam jej stanąć na nogi. Przyjęłam ją i jej córkę do rodziny, choć nie musiałam. A potem, kiedy Paweł się z nią ożenił, myślałam, że będziemy jedną rodziną. Naiwna.

Pamiętam tamten dzień, kiedy dowiedziałam się o weselu. Przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia, i zaczęła opowiadać, jak jej wnuczka była druhną na ślubie „tej ślicznej Julki od Marty”. Zamurowało mnie. – A pani była? – zapytała Zofia. Skłamałam. – Oczywiście, że byłam. Piękna uroczystość. Potem płakałam całą noc. Paweł nie odezwał się ani słowem. Przyszedł tylko raz, pożyczyć wiertarkę. Patrzył na mnie jak na powietrze.

A teraz Marta dzwoni i mówi: – Julka jest w ciąży. Nie mają gdzie mieszkać. Może mogłaby pani… – zawiesiła głos – …oddać im to swoje mieszkanie? Przecież i tak pani tam nie mieszka. – To moje zabezpieczenie na starość – odpowiedziałam ostrożnie. – Wynajmuję je, żeby mieć na leki i rachunki. – Ale to przecież rodzina – powiedziała Marta z wyrzutem. – Julka nie ma nikogo poza nami.

Zacisnęłam pięści. – A na ślubie byłam kim? – zapytałam cicho. Po drugiej stronie zapadła cisza. – To była decyzja Julki – powiedziała w końcu Marta. – Nie chciała robić zamieszania. – Zamieszania? – powtórzyłam z goryczą. – Przez dziesięć lat byłam jej babcią, a potem nagle stałam się obca? A teraz, kiedy trzeba mieszkania, jestem rodziną?

Marta westchnęła. – Proszę się nie obrażać, pani Barbaro. To trudna sytuacja. Julka naprawdę nie ma gdzie pójść. – A jej ojciec? – zapytałam z przekąsem. – Ten, który nie płacił alimentów przez lata? Może on pomoże? – On nie chce mieć z nami nic wspólnego – powiedziała Marta. – Paweł też nie może nic zrobić. – Paweł zawsze nic nie może – rzuciłam ostro. – Ale kiedy trzeba było opiekować się Julką, to był pierwszy do roboty.

Rozłączyłam się bez pożegnania. Przez cały wieczór chodziłam po mieszkaniu jak tygrys w klatce. Przypominały mi się wszystkie te lata: jak Paweł przyprowadzał Martę do domu, jak pomagałam im finansowo, jak oddałam im połowę swojej emerytury, żeby mogli kupić samochód. A potem nagle przestałam istnieć. Na święta nie dostałam nawet kartki. Julka przestała dzwonić. Paweł odwiedzał mnie coraz rzadziej. Zostałam sama z kotem i telewizorem.

Następnego dnia zadzwonił Paweł. – Mamo, Marta mówiła, że byłaś niemiła przez telefon. – Niemiła? – wybuchnęłam. – A jak mam być miła, kiedy przez lata byłam dla was nikim? – Mamo, nie zaczynaj… – zaczął, ale przerwałam mu. – Nie zaczynaj? To ty nie zaczynaj! Przez dziesięć lat wychowywałeś Julkę jak własną córkę, a ona nawet nie zaprosiła cię na ślub! – To była jej decyzja – powtórzył jak echo. – Zawsze ktoś inny decyduje, prawda? Nigdy ty.

– Mamo, Julka jest w trudnej sytuacji. Może mogłabyś jej pomóc? – zapytał cicho. – Pomóc? – powtórzyłam. – A kto mi pomoże? Kto pomyśli o tym, że ja też mam uczucia? Że nie jestem tylko bankomatem albo darmową opiekunką? – Mamo, proszę cię… – Paweł był bliski płaczu. – Nie chcę się z tobą kłócić. – To przestań udawać, że wszystko jest w porządku! – krzyknęłam i odłożyłam słuchawkę.

Przez kolejne dni miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie jak na potwora. Sąsiadki szeptały na klatce schodowej. – Słyszałaś? Barbara nie chce oddać mieszkania wnuczce… – A co ja jestem? Instytucja charytatywna? Nikt nie pyta, jak się czuję. Nikt nie widzi moich łez.

Wieczorem przyszła do mnie moja siostra, Halina. – Basiu, nie bądź taka twarda – powiedziała łagodnie. – To przecież dziecko. – Jakie dziecko? – wybuchnęłam. – Dorosła kobieta! Kiedy potrzebowała babci, to mnie nie było. Teraz jestem potrzebna, bo mam mieszkanie! – Ale przecież możesz im pomóc… – szepnęła Halina. – A kto mi pomoże? – zapytałam z rozpaczą. – Kto pomyśli o tym, że ja też mam prawo do szczęścia?

Nie spałam całą noc. W głowie miałam tysiące myśli. Czy powinnam wybaczyć? Czy powinnam poświęcić swoje bezpieczeństwo dla ludzi, którzy pamiętają o mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują? Przypomniałam sobie, jak Julka przyszła do mnie po raz ostatni. Miała wtedy siedemnaście lat. – Babciu, mogę zostać u ciebie na noc? Pokłóciłam się z mamą… – Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam wtedy bez wahania. Przytuliłam ją mocno. Myślałam, że zawsze będziemy rodziną.

A potem przestała dzwonić. Przestała przychodzić. Zostałam sama.

Kilka dni później Marta przyszła do mnie osobiście. Stała w drzwiach z Julką, która miała już wyraźnie zaokrąglony brzuch. – Dzień dobry, pani Barbaro – powiedziała cicho Julka. – Przepraszam, że tak wyszło… – Spojrzała na mnie niepewnie. – Wiem, że panią skrzywdziłam. Ale naprawdę nie mamy gdzie mieszkać. Proszę…

Patrzyłam na nią długo. Widziałam w jej oczach strach i wstyd. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłam. Coś we mnie pękło.

– Julka, przez lata byłam dla ciebie jak babcia. Kochałam cię jak własną wnuczkę. Ale kiedy przyszło co do czego, wybrałaś innych. Teraz chcesz ode mnie pomocy? – Tak… – wyszeptała Julka ze łzami w oczach. – Bo tylko pani może nam pomóc.

– A kto mi pomoże? – zapytałam cicho. Marta spuściła wzrok. – Rozumiem, jeśli pani odmówi… – powiedziała Julka i odwróciła się do wyjścia.

Zatrzymałam ją w progu. – Zastanowię się – powiedziałam w końcu. – Ale musicie zrozumieć jedno: rodzina to nie tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebujecie.

Zamknęłam drzwi i długo płakałam. Czy jestem złą matką? Złą babcią? Czy powinnam wybaczyć i pomóc, czy w końcu postawić granicę? Ile razy można pozwolić się ranić w imię rodziny?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy warto poświęcać własną godność dla tych, którzy pamiętają o tobie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?