Gorzka herbata w kuchni mamy – opowieść o rodzinnych ranach, które trudno się goją

— Aniu, nie przesadzaj, przecież to tylko zwykła operacja! — głos mojej córki, Pauliny, odbił się echem od ścian kuchni, w której spędziłam pół życia. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek gorzkiej herbaty. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały zagłuszyć nasze słowa.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Miałam nadzieję, że Paulina przyjedzie i po prostu mnie przytuli. Zamiast tego dostałam wykład o tym, jak bardzo jestem niedojrzała i jak bardzo przesadzam.

— Mamo, ja naprawdę nie mam teraz czasu na twoje dramaty. W pracy mam zawalony projekt, dzieci chore, a ty… — przerwała, bo zobaczyła łzy w moich oczach. — No nie płacz teraz, proszę cię…

Zawsze byłam tą silną. Po śmierci męża sama wychowałam Paulinę i jej młodszego brata, Krzysia. Pracowałam w sklepie spożywczym od rana do wieczora, żeby niczego im nie brakowało. O sobie zapominałam. O swoich marzeniach, o zmęczeniu, o samotności.

A teraz? Teraz byłam dla niej tylko problemem.

— Przepraszam, że ci przeszkadzam — wyszeptałam.

Paulina przewróciła oczami.

— Nie o to chodzi… Po prostu… Nie rozumiesz, jak bardzo jestem zmęczona. Dzieci mają anginę, Michał ciągle w delegacjach… A ty…

Zamilkła. W kuchni zapadła cisza przerywana tylko tykaniem zegara i szumem deszczu za oknem.

Przypomniałam sobie dzień, kiedy Paulina miała siedem lat i wróciła ze szkoły z rozbitym kolanem. Usiadła wtedy na moich kolanach i płakała tak długo, aż zasnęła. Obiecałam jej wtedy: „Zawsze będę przy tobie”.

Teraz role się odwróciły. To ja potrzebowałam wsparcia.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Krzyś zadzwonił wieczorem.

— Mamo, jak się czujesz? — zapytał cicho.

— Dziękuję, Krzysiu. Jakoś leci…

— Paulina była?

— Była… Ale chyba nie miała najlepszego dnia.

— Wiesz, ona zawsze była bardziej zamknięta w sobie. Nie umie okazywać uczuć — powiedział łagodnie.

Poczułam ulgę, że chociaż on mnie rozumie.

Następnego dnia Paulina zadzwoniła tylko po to, żeby zapytać o wyniki badań i szybko się rozłączyła. Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż zwykle.

Wieczorami siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Przypominały mi gwiazdy z dzieciństwa — wtedy wszystko wydawało się prostsze. Teraz czułam się jak stara łódź dryfująca bez celu.

Któregoś dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Halina.

— Aniu, nie przejmuj się tak. Dzieci teraz mają swoje życie… Ale pamiętaj: matka jest tylko jedna.

Uśmiechnęłam się smutno.

— Czasem mam wrażenie, że jestem już nikomu niepotrzebna — powiedziałam cicho.

Pani Halina poklepała mnie po ramieniu.

— Potrzebna jesteś. Nawet jeśli czasem tego nie widać.

Chciałam jej uwierzyć. Ale kiedy Paulina przyszła ponownie tydzień później i znowu zaczęła narzekać na swoje życie, nie wytrzymałam.

— Paulino! — przerwałam jej stanowczo. — Czy ty naprawdę myślisz, że ja tu leżę dla przyjemności? Że chciałam być chora? Że chciałam ci przeszkadzać?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Mamo…

— Całe życie byłam dla was. Teraz proszę tylko o trochę uwagi. Czy to naprawdę tak wiele?

W jej oczach pojawiły się łzy. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w niej małą dziewczynkę, która kiedyś tak bardzo mnie potrzebowała.

Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy razem.

Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale wiem jedno: samotność boli bardziej niż choroba.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam mówić o swoich uczuciach najbliższym? Czy naprawdę musimy czekać na kryzys, żeby zacząć rozmawiać?