Sześć lat oddania – czy ktoś jeszcze pamięta o mnie?

– Znowu nie zdążyłaś zrobić obiadu? – głos mojego męża, Pawła, rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć resztki z talerzy po śniadaniu babci.

– Przepraszam, babcia miała dziś gorszy dzień. Musiałam ją przebrać, nakarmić, potem znowu… – urwałam, bo widziałam już ten wyraz na jego twarzy. Zniecierpliwienie. Zmęczenie. Może nawet pogardę?

Sześć lat temu, gdy teściowa oznajmiła, że wyjeżdża do Niemiec „na chwilę”, nie miałam pojęcia, jak bardzo zmieni się moje życie. Wtedy byłam jeszcze pełna nadziei – młoda żona, świeżo po ślubie, z głową pełną planów na przyszłość. Myślałam, że to tylko kilka miesięcy, może rok. Że wróci i wszystko wróci do normy.

Ale ona nie wróciła. Przysyłała pieniądze, czasem dzwoniła. „Kochana, jak tam babcia? Dajesz radę?” – pytała przez telefon, a ja zawsze odpowiadałam: „Tak, wszystko dobrze”. Bo przecież nie wypadało narzekać. Bo przecież to rodzina.

Babcia Stefania była wtedy jeszcze w miarę sprawna. Ale z każdym miesiącem było gorzej. Najpierw zapominała o herbacie na gazie, potem zaczęła mylić imiona wnuków. Zdarzało się, że wychodziła na klatkę schodową w kapciach i piżamie. Z czasem przestała wstawać z łóżka.

– Nie rozumiesz, Paweł? – powiedziałam cicho, odwracając się do niego. – Ja tu jestem cały czas sama. Ty w pracy, twoja mama za granicą…

– Przecież to twoja decyzja – rzucił krótko. – Nikt cię nie zmuszał.

Zabolało. Tak bardzo zabolało, że musiałam się oprzeć o blat, żeby nie upaść. Czy naprawdę nikt mnie nie zmuszał? Czy miałam wybór?

Pamiętam pierwszy raz, kiedy babcia upadła w łazience. Byłam wtedy sama w domu. Słyszałam jej krzyk i płacz, a potem ciszę tak gęstą, że aż dzwoniło mi w uszach. Podniosłam ją z trudem – drobna kobieta, a ważyła wtedy dla mnie jak cały świat. Potem długo płakałyśmy razem.

Z czasem nauczyłam się wszystkiego: jak zmieniać pampersy, jak podawać leki, jak rozmawiać z lekarzami i pielęgniarkami. Nauczyłam się spać jednym okiem i jednym uchem czuwać na każdy szmer z jej pokoju.

Przestałam wychodzić z domu. Znajomi przestali dzwonić. Moja mama mówiła: „Ola, musisz myśleć też o sobie”. Ale jak miałam myśleć o sobie, skoro wszyscy liczyli na mnie?

Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole – ja, Paweł i babcia Stefania – a na ekranie laptopa pojawiała się teściowa z uśmiechem od ucha do ucha.

– Jak tam u was? – pytała radośnie.

– Wszystko dobrze – kłamałam przez zaciśnięte zęby.

A potem wyłączałam kamerę i płakałam w łazience.

Z czasem zaczęłam czuć się jak cień samej siebie. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy. Czasem czułam jego perfumy inne niż zwykle. Czasem widziałam wiadomości na jego telefonie od „Kasi z pracy”.

– Paweł… – zaczęłam pewnego wieczoru, kiedy babcia już spała. – Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Spojrzał na mnie tak obco, jakbyśmy byli dwojgiem nieznajomych.

– Ola, ja mam dość tego wszystkiego. Ciągle tylko babcia i babcia…

– A ja? Ja też mam dość! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Cisza była gorsza niż kłótnia.

Babcia odeszła w lutym tego roku. Byłam przy niej do końca. Trzymałam ją za rękę i szeptałam modlitwy pod nosem, choć dawno już nie wierzyłam w żadne cuda.

Po pogrzebie teściowa wróciła na chwilę do Polski. Przyjechała z walizką pełną prezentów i nową fryzurą.

– Ola, jesteś wielka – powiedziała mi przy stole. – Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.

A potem zapytała: – A teraz co zamierzasz robić?

Zatkało mnie. Co zamierzam robić? Czy ktoś zapytał mnie przez te sześć lat, czego ja chcę?

Paweł był coraz bardziej nieobecny. Zaczęliśmy spać osobno. Czułam się jak służąca we własnym domu.

Któregoś dnia znalazłam w jego kurtce bilet do kina dla dwóch osób. Data sprzed tygodnia.

– Paweł…

– Nie rób scen – przerwał mi zimno.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: a może to ja powinnam odejść?

Zadzwoniłam do mamy.

– Ola, wracaj do domu – powiedziała bez wahania.

Ale czy to naprawdę takie proste? Zostawić wszystko? Dom, który urządzałam przez lata? Małżeństwo, które kiedyś było moim marzeniem?

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Czasem wydaje mi się, że jestem przezroczysta. Że nikt mnie nie widzi.

Czy ktoś jeszcze pamięta o mnie? Czy moje życie ma jeszcze sens poza byciem opiekunką i żoną?

Może powinnam zacząć od nowa? Ale czy mam jeszcze siłę?

Czy wy też kiedyś czuliście się tak bardzo samotni wśród najbliższych? Co byście zrobili na moim miejscu?