Mam 38 lat, nie jestem mężatką, nie mam dzieci — i wiesz co? Jestem w pełni szczęśliwa.

— Marta, ile ty już masz lat? — głos mojej mamy przeszył ciszę w kuchni jak nóż. Siedziałyśmy przy stole, a ona patrzyła na mnie z troską wymieszaną z czymś, co trudno było mi nazwać. Może to była rezygnacja? A może rozczarowanie? — Trzydzieści osiem, mamo. — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam, jak ściska mi się żołądek. — I co dalej? — westchnęła ciężko, odkładając filiżankę z herbatą. — Przecież nie będziesz wiecznie sama.

To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam podobne słowa. W zasadzie od kiedy skończyłam trzydzieści lat, temat mojego życia osobistego stał się ulubionym tematem rozmów na rodzinnych spotkaniach. Ciotka Zosia zawsze rzucała: „Taka ładna dziewczyna, a sama!” Wujek Andrzej pytał pół-żartem, pół-serio: „Może chociaż kota sobie kupisz?” Nawet moja młodsza siostra Ania, która już miała dwójkę dzieci i męża z kredytem na dom, patrzyła na mnie czasem z litością.

A ja? Ja czułam się szczęśliwa. Naprawdę. Miałam dobrą pracę w agencji reklamowej w Poznaniu, własne mieszkanie na Jeżycach i samochód, który sama sobie kupiłam. Każdego dnia budziłam się z poczuciem wolności i niezależności. Mogłam wyjechać na weekend do Gdańska albo spontanicznie pójść do teatru. Miałam przyjaciół, pasje i czas dla siebie. Nie musiałam nikomu tłumaczyć się z tego, że wracam do domu o północy albo że zamawiam sushi na kolację.

Ale to nie znaczyło, że nie czułam presji. Społeczeństwo uwielbia szufladkować ludzi. Kobieta po trzydziestce bez męża i dzieci? Coś z nią musi być nie tak! Przecież „normalna” kobieta powinna mieć rodzinę, dom i gromadkę dzieci. Czasem nawet sama zaczynałam się zastanawiać: może rzeczywiście coś przegapiłam? Może powinnam była zgodzić się na oświadczyny Pawła dziesięć lat temu? Albo dać szansę Michałowi, który chciał ze mną zamieszkać?

Najtrudniejsze były święta. Siedziałam wtedy przy stole z całą rodziną i słuchałam opowieści o dzieciach, kredytach, remontach i przedszkolach. Kiedy rozmowa schodziła na mnie, wszyscy nagle milkli albo rzucali niezręczne żarty. Czułam się wtedy jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia po pracy zadzwoniła do mnie Ania. Była roztrzęsiona. — Marta, możesz przyjechać? — zapytała cicho. — Kłóciliśmy się z Tomkiem… Nie wiem już, co robić.

Pojechałam do niej bez wahania. Siedziałyśmy razem w kuchni, ona płakała, a ja słuchałam jej zwierzeń o zmęczeniu, braku wsparcia ze strony męża i tęsknocie za dawną wolnością. — Ty to masz dobrze — powiedziała nagle przez łzy. — Możesz robić co chcesz…

Wtedy dotarło do mnie coś ważnego: każdy wybór ma swoją cenę. Ja wybrałam samotność i niezależność, ona rodzinę i stabilizację. Obie czasem zazdrościłyśmy sobie nawzajem tego, czego nie miałyśmy.

Nie zawsze było łatwo. Były wieczory, kiedy wracałam do pustego mieszkania i czułam ukłucie samotności. Zdarzało mi się płakać bez powodu albo zastanawiać się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała dzieci. Ale potem przypominałam sobie wszystkie te chwile wolności: podróże do Włoch z przyjaciółkami, spontaniczne wyjścia na koncerty, długie wieczory z książką i winem.

Największym wyzwaniem była rozmowa z mamą. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam jej prosto w oczy:
— Mamo, ja naprawdę jestem szczęśliwa. Nie potrzebuję męża ani dzieci, żeby czuć się spełniona.
Spojrzała na mnie długo, a potem tylko pokiwała głową.
— Chciałam dla ciebie innego życia — szepnęła.
— A ja chcę żyć po swojemu — odpowiedziałam cicho.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Mama przestała mnie naciskać, a ja poczułam ulgę. Zaczęłam jeszcze bardziej doceniać swoje życie takim, jakie jest. Zrozumiałam też, że szczęście nie zależy od tego, czy mamy rodzinę czy nie — ale od tego, czy potrafimy być wierni sobie.

Czasem ludzie pytają mnie: „Nie boisz się samotności na starość?” Odpowiadam wtedy: „Samotność to nie brak ludzi wokół nas, ale brak siebie dla siebie.” Ja siebie mam — i to jest dla mnie najważniejsze.

Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych, żeby być szczęśliwi? A może wystarczy po prostu zaakceptować siebie takim, jakim jesteśmy?