Noc, w której dowiedziałam się, kim naprawdę był mój syn – historia matki, która musiała zmierzyć się z własną niewiedzą
– Pani jest matką Michała? – zapytała cicho dziewczyna, stojąc w progu mojego mieszkania. Jej włosy były przemoczone od deszczu, a oczy – wielkie, ciemne i pełne niepokoju – wbijały się we mnie z siłą, której nie potrafiłam zignorować.
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Słowo „matka” zabrzmiało w mojej głowie jak wyrzut sumienia. Michał… Mój syn, który od dwóch tygodni nie dawał znaku życia. Policja rozkładała ręce, sąsiedzi szeptali za moimi plecami, a ja… ja próbowałam żyć dalej, jakby nic się nie stało. Udawałam przed sobą i przed światem, że to tylko młodzieńczy bunt, że wróci, jak zawsze. Ale teraz stała przede mną dziewczyna, której nie znałam. Dziewczyna, która twierdziła, że zna mojego syna lepiej niż ja.
– Tak… – wyszeptałam w końcu. – Jestem jego matką. Kim ty jesteś?
– Nazywam się Ola. Byłam… jestem jego dziewczyną. Muszę z panią porozmawiać.
Wpuściłam ją do środka. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Ola nerwowo bawiła się rękawem swojej kurtki.
– Michał mówił mi o pani bardzo mało – zaczęła po chwili milczenia. – Właściwie… prawie wcale.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez lata starałam się być dobrą matką. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Ale czy kiedykolwiek naprawdę go słuchałam? Czy wiedziałam, co czuje?
– Co się stało z Michałem? – zapytałam drżącym głosem.
Ola spuściła wzrok.
– Pokłóciliśmy się tego wieczoru… On był bardzo zdenerwowany. Powiedział mi rzeczy, których wcześniej nigdy nie mówił. Że czuje się niewidzialny w domu. Że wszystko jest zawsze ważniejsze od niego: praca, rachunki, nawet porządek w mieszkaniu…
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałam sobie wszystkie te chwile, gdy prosił mnie o rozmowę, a ja mówiłam: „Później, Michałku, teraz nie mam czasu”.
– Myślałam, że robię to dla niego – szepnęłam bardziej do siebie niż do niej.
Ola spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i żalu.
– On tego nie rozumiał. Czuł się samotny. Mówił mi o tym często…
Zapanowała cisza, którą przerywał tylko szum deszczu za oknem. W tej ciszy usłyszałam wszystko to, czego przez lata nie chciałam słyszeć.
– Czy wie pani… czy podejrzewa pani, gdzie mógł pójść? – spytała Ola.
Pokręciłam głową bezradnie.
– Nie mam pojęcia. Ostatnio był taki zamknięty w sobie…
Dziewczyna wyjęła z kieszeni telefon i pokazała mi wiadomości od Michała. Były tam słowa pełne bólu i zagubienia: „Nie wiem już, kim jestem”, „Nikt mnie nie rozumie”, „Chciałbym po prostu zniknąć”.
Z każdą kolejną wiadomością czułam coraz większy ciężar na sercu. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam nie zauważyć, że mój własny syn cierpi?
– Przepraszam cię, Michałku… – wyszeptałam przez łzy.
Ola położyła dłoń na mojej ręce.
– On pani nie nienawidził. Po prostu… potrzebował pani obecności.
Wtedy przypomniałam sobie rozmowę sprzed kilku miesięcy:
– Mamo, możemy pogadać?
– Teraz nie mogę, Michałku. Muszę skończyć raport do pracy.
– Ale to ważne…
– Porozmawiamy jutro.
Jutro nigdy nie nadeszło.
Ola opowiedziała mi o ich wspólnych chwilach: o spacerach po parku Skaryszewskim, o marzeniach Michała o podróżach i muzyce. O tym, jak bał się przyszłości i jak bardzo pragnął akceptacji.
– On był taki wrażliwy… – mówiła Ola ze łzami w oczach. – Czasem wydawało mi się, że świat go przytłacza.
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu. W końcu Ola powiedziała:
– Może powinna pani porozmawiać z jego ojcem? Może on coś wie?
Zacisnęłam usta. Od miesięcy żyliśmy z Markiem obok siebie jak współlokatorzy. Każde zamknięte w swoim świecie, każde pogrążone w pracy i własnych problemach. Rozmowy ograniczały się do spraw organizacyjnych: „Zapłaciłeś rachunki?”, „Kto odbierze Michała ze szkoły?”.
Po wyjściu Oli długo siedziałam sama przy stole. W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do Marka.
– Marek… musimy porozmawiać o Michale.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Coś się stało?
– Od dwóch tygodni go nie ma! A my nawet nie wiemy, gdzie mógł pójść! Czy ty w ogóle rozmawiałeś z nim ostatnio?
Marek spuścił głowę.
– Próbowałem… Ale on zawsze był taki zamknięty. Myślałem, że to minie.
– Może gdybyśmy byli bardziej obecni… Może gdybyśmy mniej się kłócili przy nim…
Wybuchłam płaczem. Marek objął mnie niezgrabnie.
– Znajdziemy go – powiedział cicho. – Musimy go znaleźć.
Przez kolejne dni razem z Olą i Markiem przeszukiwaliśmy miejsca, które mogły być dla Michała ważne: skatepark na Pradze, stary most kolejowy, opuszczony budynek przy Grochowskiej. Rozmawialiśmy z jego znajomymi ze szkoły i z sąsiadami. Każda rozmowa odsłaniała przede mną kolejne fragmenty życia mojego syna – życia, którego byłam tylko biernym obserwatorem.
W końcu zadzwonił telefon. Policja znalazła Michała na dworcu kolejowym w Katowicach. Był wyczerpany i zagubiony, ale cały i zdrowy.
Pojechałam po niego razem z Markiem i Olą. Gdy zobaczyłam go siedzącego na ławce peronu – wychudzonego, z podkrążonymi oczami – serce ścisnęło mi się z bólu i ulgi jednocześnie.
Podbiegłam do niego i objęłam go mocno.
– Przepraszam cię… Przepraszam za wszystko…
Michał długo milczał, a potem wyszeptał:
– Chciałem tylko poczuć się ważny…
Wróciliśmy do domu razem. Wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo jak dawniej. Ale może to dobrze? Może właśnie teraz mamy szansę zacząć od nowa?
Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryje się w naszych bliskich? Czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? A może najważniejsze to po prostu być obecnym – tu i teraz?