W cieniu matki: Moje życie z mężem, który nigdy nie dorósł
Drzwi do pokoju trzaskają z hukiem. Znowu. Siedzę na podłodze w kuchni, tuląc do piersi zapłakaną Hanię. W powietrzu czuć zapach przypalonego mleka i gorzkiej kawy. Za ścianą słyszę głos mojej teściowej, pani Krystyny, donośny i nieznoszący sprzeciwu:
— Michałku, zostaw ją! Ty musisz odpocząć po pracy, a nie słuchać jej fochów!
Michał, mój mąż, nie mówi nic. Wiem, że stoi tam z opuszczoną głową, jak zawsze, gdy matka bierze go w obronę. Mam trzydzieści dwa lata i od pięciu lat jestem żoną mężczyzny, który nigdy nie dorósł. Kiedyś myślałam, że miłość wszystko przezwycięży. Dziś wiem, że są rzeczy silniejsze niż uczucie — jak więzy krwi i przyzwyczajenie do wygody.
Zaczęło się niewinnie. Po ślubie nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie. Michał pracował jako informatyk w urzędzie miasta w Łodzi, ja byłam nauczycielką w podstawówce. Jego rodzice zaproponowali nam pokój w ich dużym mieszkaniu na Retkini. „Tylko na chwilę” — powtarzała pani Krystyna. Minęły dwa miesiące, potem pół roku, aż w końcu urodziła się Hania i już nikt nie mówił o wyprowadzce.
Na początku próbowałam się dostosować. Gotowałam obiady dla wszystkich, sprzątałam łazienkę po teściu, znosiłam uwagi o tym, jak źle prasuję koszule Michała. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Michał wracał z pracy zmęczony i od razu znikał w swoim pokoju z komputerem. Gdy prosiłam go o pomoc przy dziecku, odpowiadał:
— Poproś mamę, ona wie lepiej.
A jego mama tylko kiwała głową z satysfakcją:
— Widzisz? Mówiłam ci, że nie jesteś jeszcze gotowa na bycie matką.
Pewnego wieczoru, gdy Hania miała gorączkę i płakała bez przerwy, poprosiłam Michała:
— Proszę cię, choć raz ją ponos. Ja już nie mam siły.
Spojrzał na mnie bezradnie:
— Mamo! — zawołał. — Zrobisz coś z nią?
Pani Krystyna weszła do pokoju i wyrwała mi dziecko z rąk.
— Ty się połóż, Michałku. Ja się wszystkim zajmę.
Zamknęłam się wtedy w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał. W tamtej chwili poczułam się jak służąca we własnym domu.
Z czasem zaczęły się kłótnie. O wszystko: o to, że Hania ma za cienką czapeczkę, że kupiłam „nie te pieluchy”, że Michał jest zmęczony i nie powinien się denerwować moimi pretensjami. Próbowałam rozmawiać z mężem:
— Michał, my musimy być rodziną. Ty i ja. Twoja mama nie może decydować o wszystkim.
Wzruszał ramionami:
— Przesadzasz. Mama chce dobrze.
— A ja? Ja się nie liczę?
— Nie dramatyzuj.
Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet moja własna matka zaczęła mnie unikać — nie chciała przyjeżdżać do „domu Krystyny”. Przyjaciółki przestały dzwonić; mówiły, że jestem wiecznie zmęczona i smutna.
Najgorsze były święta. Pani Krystyna ustawiała stół według własnych zasad, decydowała o menu i prezentach dla Hani. Ja mogłam co najwyżej podać barszcz albo umyć naczynia po kolacji. Kiedy raz zaproponowałam, żebyśmy spędzili Wigilię u moich rodziców w Pabianicach, usłyszałam:
— Michał nigdy nie opuszcza rodzinnych świąt! — krzyknęła teściowa. — To tradycja!
Michał nawet nie spojrzał mi w oczy.
Zaczęłam szukać pracy na pół etatu, żeby choć trochę wyrwać się z tego domu. Znalazłam zajęcie w bibliotece szkolnej. Codziennie wracałam późno, licząc na to, że Michał choć raz zrobi kolację albo wykąpie Hanię. Ale zawsze czekała na mnie zimna kuchnia i stos brudnych naczyń.
Pewnego dnia Hania zachorowała na ospę. Musiałam zostać z nią w domu przez dwa tygodnie. Pani Krystyna była wtedy w sanatorium w Ciechocinku. Myślałam: „Może teraz Michał pokaże, że potrafi być ojcem”. Ale on całe dnie spędzał w pracy lub przed komputerem.
Wieczorem usiadłam obok niego na kanapie:
— Michał… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Nie odpowiedział od razu. W końcu westchnął:
— Nie wiem… Może jesteśmy po prostu zmęczeni?
— Ja jestem zmęczona tym domem! Twoją matką! Tym, że nigdy nie jesteśmy sami!
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach cień litości.
— Daj mi czas — poprosił cicho.
Ale czas niczego nie zmienił.
Kiedy pani Krystyna wróciła z sanatorium, wszystko wróciło do „normy”. Ona przejęła opiekę nad Hanią i domem, a ja znów stałam się niewidzialna.
Któregoś dnia podsłuchałam rozmowę teściowej z sąsiadką przez telefon:
— Ta moja synowa to tylko narzeka i narzeka… Gdyby nie ja, Michał by zginął! Ona nawet jajecznicy dobrze nie zrobi!
Wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem usiadłam przy stole naprzeciwko Michała.
— Wynajmuję kawalerkę na Bałutach — powiedziałam spokojnie. — Zabieram Hanię i wyprowadzam się za tydzień.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
— Żartujesz?
— Nie żartuję. Albo idziesz z nami i zaczynamy od nowa jako rodzina… albo zostajesz tu z mamą.
Pani Krystyna wbiegła do kuchni jak burza:
— Ty chcesz rozbić rodzinę?! Jak możesz?!
Nie odpowiedziałam jej nic. Patrzyłam tylko na Michała.
Milczał długo. W końcu powiedział:
— Nie mogę zostawić mamy samej…
Wyszłam wtedy bez słowa do pokoju Hani i zaczęłam pakować jej ubranka do walizki.
Przez kolejne dni panowała cisza jak przed burzą. Pani Krystyna chodziła po domu ze ściśniętymi ustami, trzaskała drzwiami i demonstracyjnie ignorowała mnie przy każdym posiłku. Michał unikał mnie wzrokiem.
W dzień wyprowadzki nikt nie pomógł mi wynieść rzeczy do taksówki. Stałam na klatce schodowej z Hanią na ręku i walizką u nogi. Ostatni raz spojrzałam na drzwi mieszkania teściów — miejsca, które miało być naszym domem.
W nowej kawalerce było zimno i pusto, ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.
Michał dzwonił kilka razy przez pierwsze tygodnie:
— Może wrócisz? Mama tęskni za Hanią…
Odpowiadałam spokojnie:
— Jeśli chcesz być ojcem i mężem — drzwi są otwarte. Ale bez twojej mamy.
Minęły dwa miesiące. Michał odwiedził nas tylko raz — przyniósł Hani pluszowego misia i długo patrzył na mnie smutnym wzrokiem.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może kiedyś zrozumie, co stracił? Może nauczy się być dorosłym mężczyzną? A może już zawsze będzie synkiem swojej mamy?
Czasem patrzę na śpiącą Hanię i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy samotność jest lepsza niż życie w cieniu cudzych oczekiwań? Czy każda kobieta musi wybierać między sobą a rodziną? Co wy byście zrobili na moim miejscu?