Decyzja o babci rozdarła naszą rodzinę – czy mogłam postąpić inaczej?
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam spokojnie. Ostatniej nocy znów obudził mnie krzyk – babcia znowu próbowała wyjść na klatkę schodową w samej koszuli nocnej. Zbiegłam po schodach, serce waliło mi jak młot. – Babciu, gdzie idziesz? – zapytałam, łapiąc ją za rękę. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. – Muszę do mamy, ona czeka z kolacją…
Mam na imię Paulina Zielińska, mam 41 lat i mieszkam w bloku na warszawskim Bródnie. Moje życie toczy się między pracą w szkole, wychowywaniem dwójki dzieci i opieką nad moją 84-letnią babcią, Marią. Babcia była kiedyś kobietą z żelaza – prowadziła sklep spożywczy, wychowała troje dzieci, zawsze miała czas na domowe ciasto i ciepłe słowo. Teraz jest cieniem samej siebie. Demencja zabrała jej pamięć, a nam – spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Mój mąż, Bartek, coraz częściej wraca późno z pracy. Wiem, że ucieka przed domem, w którym od miesięcy panuje napięcie. Nasza córka Lena zamyka się w pokoju z muzyką na uszach, a syn Michał coraz częściej nocuje u kolegi. Ja? Ja jestem jak cień – gotuję, sprzątam, pilnuję babci, a nocami płaczę do poduszki.
Najgorsze są rozmowy z mamą. – Paulina, nie możesz tego zrobić! – krzyczy przez telefon. – To moja matka! Obiecałyśmy jej, że nigdy nie trafi do domu starców!
– Mamo, ja już nie daję rady! – odpowiadam drżącym głosem. – Babcia jest coraz słabsza, nie śpię po nocach, dzieci są zaniedbane…
– Przesadzasz! Ja bym sobie poradziła! – słyszę w odpowiedzi. Ale mama mieszka w Gdańsku i widuje babcię raz na dwa miesiące. To ja jestem tu na miejscu i to ja codziennie patrzę, jak babcia zapomina moje imię.
Wszystko zaczęło się psuć po śmierci dziadka. Babcia zamknęła się w sobie, a potem zaczęły się kłopoty z pamięcią. Najpierw drobiazgi: zapominała wyłączyć żelazko, gubiła klucze. Potem było już tylko gorzej: nie poznawała sąsiadów, nie wiedziała, jak wrócić ze sklepu. W końcu lekarz powiedział jasno: „Pani Maria wymaga całodobowej opieki”.
Przez rok próbowałam wszystkiego – opiekunki na godziny, teleopieka, nawet kamera w kuchni. Ale babcia była coraz bardziej zagubiona i agresywna. Zdarzało się, że rzucała talerzami albo zamykała się w łazience na kilka godzin. Bartek miał dość: – Paulina, musisz coś zrobić! Dzieci się boją!
Wtedy zaczęłam szukać domu opieki. Znalazłam miejsce w prywatnym ośrodku pod Warszawą. Czysto, cicho, pielęgniarki uśmiechnięte. Ale kiedy powiedziałam o tym mamie…
– Sprzedajesz własną matkę za święty spokój! – wykrzyczała mi w słuchawkę.
– Mamo! To nie tak! Próbowałam wszystkiego…
– Nie chcę cię znać! – rzuciła i rozłączyła się.
Przez tydzień chodziłam jak zombie. Bałam się spojrzeć dzieciom w oczy. Lena przyszła do mnie wieczorem:
– Mamo… czy babcia naprawdę musi tam iść?
– Kochanie… ja nie chcę tego robić… Ale już nie umiem jej pomóc.
Lena rozpłakała się i wybiegła z pokoju. Michał udawał twardziela:
– Może moglibyśmy ją zostawić samą na trochę?
– Synku… ona może zrobić sobie krzywdę.
Bartek próbował mnie pocieszać:
– Paulina, robisz co możesz. Twoja mama nie rozumie, bo nie widzi tego na co dzień.
Ale ja czułam się jak zdrajczyni. Każdego dnia patrzyłam na babcię i widziałam w niej kobietę, która nauczyła mnie piec szarlotkę i szydełkować szaliki dla całej rodziny. Teraz musiałam ją oddać obcym ludziom.
W dniu przeprowadzki babcia była spokojna. Pomogłam jej się ubrać w ulubiony sweter i zaplotłam włosy w warkocz.
– Gdzie jedziemy? – zapytała cicho.
– Na wycieczkę, babciu – skłamałam.
W samochodzie trzymała mnie za rękę i śpiewała pod nosem starą piosenkę o Warszawie. W domu opieki pielęgniarka przywitała nas ciepło:
– Dzień dobry pani Mario! Zapraszam do pokoju.
Babcia spojrzała na mnie zdezorientowana:
– Paulinka… zostaniesz ze mną?
Zacisnęło mi gardło.
– Będę tu często przyjeżdżać, obiecuję.
Kiedy wracałam do pustego mieszkania, płakałam tak głośno, że sąsiadka zapukała do drzwi.
– Paulina… wszystko dobrze?
Nie odpowiedziałam. Bo nic nie było dobrze.
Mama przez miesiąc nie odbierała ode mnie telefonów. Dopiero kiedy zadzwoniła pielęgniarka z domu opieki i powiedziała jej o pierwszym ataku padaczki u babci, mama przyjechała do Warszawy.
Spotkałyśmy się pod domem opieki. Stałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.
– Czy ona jest tu szczęśliwa? – zapytała mama cicho.
– Nie wiem… Ale jest bezpieczna.
Mama weszła do środka i zobaczyła babcię siedzącą przy oknie z innymi pensjonariuszkami. Przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu.
– Może miałaś rację… – powiedziała w końcu łamiącym się głosem.
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy. Nie wiem nawet, czy ja sama sobie wybaczę.
Czasem siedzę wieczorem przy stole i pytam siebie: czy można być dobrą córką i wnuczką jednocześnie? Czy każda decyzja podjęta z miłości musi tak boleć? Co wy byście zrobili na moim miejscu?