Lampa, która prawie rozbiła nas na kawałki
Lampa roztrzaskała się o podłogę z hukiem, który przeszył ciszę naszego mieszkania jak piorun. Stałam w kuchni, z rękami w mące, kiedy usłyszałam ten dźwięk – i już wiedziałam, że to nie będzie zwykły wieczór. Wbiegłam do salonu, a tam – mój mąż Andrzej stał nad odłamkami szkła, blady jak ściana. Obok niego nasza córka, Julia, trzymała się za głowę, a syn Bartek patrzył na nich szeroko otwartymi oczami.
– Co się tu stało?! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi.
Andrzej odwrócił się do mnie powoli. – To nie ja… – zaczął, ale Julia weszła mu w słowo:
– To tata! Chciał przestawić lampę, bo mu przeszkadzała przy telewizorze!
– Kłamiesz! – Andrzej podniósł głos. – To ty biegałaś po salonie z tym swoim psem i przewróciłaś stolik!
Bartek tylko stał i patrzył, jakby chciał zniknąć. W powietrzu zawisło napięcie tak gęste, że można by je kroić nożem. Lampa była prezentem ślubnym od mojej nieżyjącej już matki. Miała dla mnie wartość większą niż złoto. Poczułam łzy pod powiekami.
– Czy wyście wszyscy oszaleli?! – wrzasnęłam. – Zamiast się przyznać, zaczynacie się obwiniać! Czy naprawdę musimy się kłócić o wszystko?
Julia spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ty zawsze bronisz taty! Nigdy mnie nie słuchasz!
Andrzej zacisnął pięści. – Bo ona zawsze robi z siebie ofiarę! Zawsze! Nawet jak była mała, to wszystko było winą innych!
Bartek w końcu przemówił cicho:
– Może to ja… Może ja potrąciłem stolik, kiedy szukałem ładowarki…
Wszyscy spojrzeliśmy na niego. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezradność. Przecież to tylko lampa! Ale wiedziałam, że chodzi o coś więcej.
Wieczorem atmosfera była ciężka jak nigdy. Andrzej zamknął się w swoim gabinecie, Julia trzaskała drzwiami w swoim pokoju, a Bartek siedział przy stole z opuszczoną głową. Usiadłam obok niego.
– Synku… – zaczęłam łagodnie. – Powiedz mi prawdę. To naprawdę byłeś ty?
Bartek wzruszył ramionami. – Nie wiem… Może wszyscy trochę zawiniliśmy.
Westchnęłam ciężko. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam moją siostrę, Ewę. Przyszła bez zapowiedzi, z torbą pełną zakupów.
– Co tu tak cicho? – zapytała podejrzliwie.
Opowiedziałam jej wszystko. Ewa spojrzała na mnie z politowaniem.
– Zosiu, wy się kłócicie o lampę? Przecież to tylko rzecz!
– Dla mnie to nie jest tylko rzecz! – wybuchłam. – To ostatnia pamiątka po mamie!
Ewa usiadła naprzeciwko mnie i złapała mnie za rękę.
– A co jeśli przez tę lampę stracisz coś ważniejszego? Rodzinę?
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam ciche szlochy Julii zza ściany i stłumione kroki Andrzeja na korytarzu. Bartek przewracał się w łóżku. Wstałam i poszłam do salonu. Usiadłam na podłodze obok rozbitej lampy i zaczęłam zbierać kawałki szkła.
Nagle usłyszałam za sobą kroki. To była Julia.
– Mamo… przepraszam – wyszeptała. – Nie chciałam się kłócić. Po prostu… czuję się ostatnio taka niewidzialna.
Objęłam ją mocno.
– Ja też przepraszam, kochanie. Chyba wszyscy jesteśmy zmęczeni.
Po chwili dołączyli do nas Andrzej i Bartek. Usiedliśmy razem na podłodze, jakbyśmy byli dziećmi po wielkiej burzy.
– Może spróbujemy ją naprawić? – zaproponował Bartek.
Andrzej uśmiechnął się smutno.
– Może nie będzie już taka sama… Ale możemy spróbować.
Przez następne dni wspólnie szukaliśmy sposobu na naprawienie lampy. Jeździliśmy po sklepach z antykami, pytaliśmy znajomych, przeglądaliśmy internetowe fora. W międzyczasie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać – nie tylko o lampie, ale o wszystkim: o szkole Bartka, o problemach Julii z przyjaciółmi, o pracy Andrzeja i moich lękach przed przyszłością.
Pewnego wieczoru Bartek przyszedł do mnie z zeszytem pełnym rysunków.
– Mamo… Narysowałem nowy abażur do lampy. Może taki zrobimy?
Popatrzyłam na jego rysunki i poczułam ciepło w sercu. Może ta lampa musiała się rozbić, żebyśmy mogli zobaczyć siebie nawzajem na nowo?
W końcu udało nam się ją naprawić – nie była już taka sama jak dawniej, ale była nasza: trochę krzywa, trochę inna, ale pełna wspólnych wspomnień i śmiechu.
Dziś patrzę na nią i myślę: ile jeszcze takich „lamp” musi się rozbić w naszych domach, żebyśmy zaczęli ze sobą rozmawiać naprawdę? Czy czasem nie lepiej pozwolić rzeczom odejść i skupić się na tym, co najważniejsze?