„Poświęciliśmy wszystko dla naszych córek: Czy zasługujemy na ich pogardę?”
Robert i ja zawsze wierzyliśmy w moc ciężkiej pracy i poświęcenia. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami Wiktorii, a dwa lata później Elizy, byliśmy przeszczęśliwi, ale też przerażeni. Nasze prace w fabryce były wymagające i słabo płatne, ale byliśmy zdeterminowani, by zapewnić naszym dziewczynom byt.
Mieszkając w skromnym, małym domu w robotniczej dzielnicy, każdy grosz miał znaczenie. Luksusy były nam obce; nawet prosta rodzinna wycieczka była rzadkością. Chcieliśmy więcej dla Wiktorii i Elizy. Marzyliśmy, że pewnego dnia pójdą na studia, będą miały kariery i być może lepsze życie niż nasze.
Kiedy dziewczyny rosły, dobrze radziły sobie w szkole. Wiktoria była cicha i pilna, a Eliza miała żywą osobowość i wyróżniała się w sporcie. Byliśmy obecni na każdych zebraniach z nauczycielami, każdym meczu i recitalu, niezależnie od tego, jak bardzo byliśmy zmęczeni pracą. Nasze życie kręciło się wokół ich potrzeb i przyszłości.
Jednak gdy weszły w lata nastoletnie, zaczęło się coś zmieniać. Wydawały się zawstydzone naszymi skromnymi środkami, sfrustrowane starszymi ubraniami i prostszymi gadżetami, które miały w porównaniu do swoich przyjaciół. Kłótnie stawały się coraz częstsze, a Wiktoria i Eliza często wyrażały złość z powodu tego, czego nie miały, zamiast wdzięczności za to, co miały.
„Robimy wszystko, co w naszej mocy,” mówiłam im podczas tych gorących chwil, często z łamiącym się głosem.
„Wiem, mamo,” odpowiadała Eliza, jej ton na chwilę łagodniał, zanim udała się do swojego pokoju, zostawiając w powietrzu niewypowiedziane słowa.
Kiedy obie dziewczyny poszły na studia—dzięki stypendiom i naszym niezliczonym godzinom nadgodzin—wydawało się, że oddalają się jeszcze bardziej. Telefony stały się rzadsze, a wizyty krótkie i często napięte. Robert i ja byliśmy z nich dumni, ogromnie, ale czuliśmy też rosnącą pustkę między nami.
Pewnego szczególnie zimnego grudnia, kiedy dziewczyny przyjechały na święta, wybuchła kłótnia. Zaczęło się od drobiazgu, ale szybko się zaostrzyło.
„Po prostu nie rozumiecie, jakie to być nami!” krzyczała Wiktoria. „Nie możecie zawsze grać męczenników!”
Zszokowani, Robert i ja wymieniliśmy spojrzenia niedowierzania. Czy nasze poświęcenia były dla nich tak bez znaczenia?
Reszta ich wizyty była napięta i cicha. Kiedy wyjechały, dom wydawał się pustszy niż kiedykolwiek. Daliśmy wszystko, odmawiając sobie najprostszych przyjemności, aby zapewnić im to, czego potrzebowały, a jednak wydawało się, że nie zdołaliśmy zdobyć ich szacunku czy zrozumienia.
Miesiące zamieniły się w lata, a dystans rósł. Nasze rozmowy stały się bardziej obowiązkowymi odprawami niż szczerymi konwersacjami. Obserwowaliśmy z daleka, jak budują swoje życie, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda się zniwelować tę przepaść.
Patrząc wstecz, Robert i ja często zastanawiamy się, gdzie popełniliśmy błąd. Czy nasza miłość nie była widoczna w każdym pominiętym posiłku, każdej dodatkowej zmianie, każdej zużytej parze butów? Być może pewnego dnia Wiktoria i Eliza dostrzegą głębię naszych poświęceń. Do tego czasu czekamy, z sercami pełnymi miłości i żalu.