„Syn przyszedł prosić o pieniądze, ale odmówiłam mu”: Niedługo będziemy na emeryturze, trzeba oszczędzać
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na filiżankę herbaty, której para unosiła się leniwie w powietrzu. Mój mąż, Janusz, siedział naprzeciwko mnie, czytając gazetę. Nasz kot, Mruczek, przeciągał się leniwie na parapecie, łapiąc ostatnie promienie jesiennego słońca. Cisza była przyjemna, przerywana jedynie szelestem przewracanych stron. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
To był nasz syn, Michał. Wszedł do kuchni z niepewnym uśmiechem na twarzy. Od razu poczułam, że coś jest nie tak. Michał zawsze miał ten sam wyraz twarzy, kiedy potrzebował naszej pomocy. „Mamo, tato, muszę z wami porozmawiać” – zaczął niepewnie.
Spojrzałam na Janusza, który odłożył gazetę i skinął głową. „O co chodzi, synu?” – zapytał spokojnie.
Michał usiadł przy stole i zaczął opowiadać o swoich problemach finansowych. Jego firma miała kłopoty i potrzebował pieniędzy na spłatę długów. Słuchałam go uważnie, czując jak serce mi się ściska. Z jednej strony chciałam mu pomóc, ale z drugiej wiedziałam, że nasza sytuacja finansowa nie pozwala na takie gesty.
„Michał, wiesz, że zawsze chcemy ci pomóc” – zaczęłam ostrożnie. „Ale niedługo przechodzimy na emeryturę i musimy oszczędzać. Nie możemy sobie pozwolić na takie wydatki”.
Widziałam, jak jego twarz zmienia się z nadziei w rozczarowanie. „Rozumiem” – powiedział cicho, ale w jego głosie słychać było zawód.
Janusz próbował złagodzić sytuację. „Może znajdziemy inne rozwiązanie? Może możemy pomóc ci w inny sposób?”
Michał tylko pokręcił głową. „Nie martwcie się, jakoś sobie poradzę” – powiedział, ale wiedziałam, że to nieprawda.
Kiedy wyszedł, poczułam się okropnie. Czy naprawdę postąpiłam słusznie? Czy powinnam była mu pomóc? Przecież to nasz syn.
Janusz położył rękę na mojej dłoni. „Zrobiliśmy to, co musieliśmy zrobić” – powiedział cicho. „Nie możemy ryzykować naszej przyszłości”.
Przez resztę dnia nie mogłam przestać myśleć o tej rozmowie. Przypomniały mi się czasy, kiedy Michał był małym chłopcem i zawsze mogliśmy go chronić przed światem. Teraz był dorosły i musiał radzić sobie sam.
Wieczorem usiedliśmy z Januszem przed telewizorem, ale żadne z nas nie zwracało uwagi na ekran. Myśli krążyły wokół Michała i jego problemów.
„Może powinniśmy z nim porozmawiać jeszcze raz?” – zapytałam w końcu.
Janusz westchnął. „Może to dobry pomysł. Ale musimy być ostrożni. Nie możemy dać mu pieniędzy, których sami potrzebujemy”.
Zgodziłam się z nim, ale wciąż czułam się rozdarta. Jak można odmówić pomocy własnemu dziecku? Czy to oznaczało, że zawiedliśmy jako rodzice?
Następnego dnia zadzwoniłam do Michała i zaprosiłam go na obiad. Chciałam porozmawiać z nim jeszcze raz i spróbować znaleźć inne rozwiązanie.
Kiedy przyszedł, atmosfera była napięta. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, unikając głównego tematu.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam: „Michał, czy jest coś jeszcze, co możemy zrobić? Może możemy pomóc ci w inny sposób?”
Spojrzał na mnie z wdzięcznością w oczach. „Naprawdę doceniam waszą troskę” – powiedział cicho. „Ale muszę to rozwiązać sam. To moja odpowiedzialność”.
Poczułam ulgę i dumę jednocześnie. Wiedziałam, że wychowaliśmy go na odpowiedzialnego człowieka.
Kiedy wyszedł, Janusz objął mnie ramieniem. „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy” – powiedział.
Ale wciąż zastanawiam się: czy naprawdę postąpiliśmy słusznie? Czy powinniśmy byli bardziej mu pomóc? Czy nasze decyzje były właściwe? Jak daleko można się posunąć w imię miłości do dziecka?