Kiedy odniósł sukces, zapomniał o mnie. Teraz, gdy upada, przypomniał sobie, że byliśmy małżeństwem…

– Znowu wracasz późno? – zapytałam, stojąc w progu kuchni, gdy Michał cisnął klucze na komodę i bez słowa ruszył do łazienki. Woda w kranie zagłuszyła ciszę, która od miesięcy była naszym codziennym towarzyszem. Pamiętam, jak jeszcze dwa lata temu wracał z pracy z uśmiechem i bukietem tulipanów. Dziś nawet nie patrzył mi w oczy.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć się jak cień w naszym własnym domu. Może wtedy, gdy Michał dostał awans w warszawskiej korporacji i nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Praca, spotkania, wyjazdy służbowe – to był jego świat. Ja zostałam w naszym mieszkaniu na Ochocie z dwójką dzieci i poczuciem, że jestem tylko dodatkiem do jego sukcesu.

– Musisz zrozumieć, że teraz mam więcej obowiązków – powtarzał mi niemal codziennie. – Robię to dla nas.

Ale czy naprawdę robił to dla nas? Czy może tylko dla siebie?

Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam, że Michała nie ma obok. Siedział w salonie z laptopem na kolanach, rozmawiał przez telefon po angielsku. Kiedy skończył, spojrzał na mnie z irytacją.

– Nie możesz spać? – rzucił chłodno.
– Nie mogę spać, kiedy ciebie nie ma – odpowiedziałam cicho.

Nie odpowiedział. Wrócił do pisania maili.

Z czasem przestałam pytać. Przestałam czekać. Zajęłam się dziećmi, domem, własną pracą zdalną. Ale samotność była jak ciężka kołdra, której nie dało się zrzucić. Czułam się niewidzialna.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia, gdy odebrałam telefon od jego siostry, Magdy.

– Słuchaj, widziałam Michała z jakąś kobietą w restauracji na Nowym Świecie…

Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka. Ale potem znalazłam wiadomości na jego telefonie. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania” – pisała do niego Anna z działu marketingu.

Kiedy go skonfrontowałam, nie zaprzeczył.

– To nic nie znaczy – powiedział bez emocji. – Po prostu potrzebowałem kogoś, kto mnie rozumie.

A ja? Czy ja nie byłam tą osobą przez dziesięć lat?

Rozwód był bolesny i szybki. Michał wyprowadził się do nowego apartamentu na Wilanowie. Dzieci widywały go rzadko. Ja próbowałam poukładać życie na nowo – wróciłam do pracy w szkole językowej, zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami. Powoli odzyskiwałam siebie.

Minął rok. Pewnego wieczoru usłyszałam dzwonek do drzwi. Michał stał na progu, zmęczony i przygarbiony.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

Wpuściłam go do środka. Usiadł przy stole i przez długą chwilę milczał.

– Straciłem pracę – powiedział w końcu. – Firma upadła. Anna… odeszła ode mnie miesiąc temu. Nie mam nikogo.

Patrzyłam na niego i czułam mieszankę współczucia i gniewu.

– Dlaczego przyszedłeś właśnie do mnie?
– Bo tylko ty mnie rozumiesz…

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą.

– Michał, przez lata byłam dla ciebie niewidzialna. Teraz nagle sobie przypomniałeś?

Spojrzał na mnie błagalnie.

– Wiem, że cię skrzywdziłem. Ale jesteśmy rodziną…

W tym momencie do kuchni wbiegła nasza córka, Zosia.

– Tato! – rzuciła mu się na szyję.

Serce mi pękło na pół. Dla dzieci zawsze będzie ojcem. Ale czy ja mogę mu jeszcze zaufać?

Przez kolejne tygodnie Michał coraz częściej pojawiał się u nas pod pretekstem odwiedzin dzieci. Pomagał w lekcjach, gotował obiady, naprawiał cieknący kran. Czasem patrzyłam na niego i widziałam tego samego chłopaka, którego kiedyś pokochałam. Ale potem przypominałam sobie wszystkie noce spędzone w samotności i łzy w poduszkę.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.

– Chciałbym spróbować jeszcze raz – powiedział cicho. – Wiem, że zawiodłem…

Zamilkłam na chwilę.

– A co będzie, jeśli znowu ci się uda? Jeśli znów zapomnisz o mnie?

Nie odpowiedział od razu.

– Już nigdy nie chcę cię stracić – wyszeptał.

Czy można wybaczyć zdradę? Czy można zaufać komuś, kto raz już cię zostawił? Patrzę na nasze dzieci i wiem jedno: one zasługują na szczęśliwą rodzinę. Ale czy ja też?

Czasem pytam siebie: ile razy można dawać komuś drugą szansę? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza? Co wy byście zrobili na moim miejscu?