Idealna żona, której nigdy nie znałem: Spóźnione przebudzenie Michała
— Michał, czy ty mnie w ogóle jeszcze słyszysz? — głos Anny rozbrzmiał w kuchni, a ja, jak zwykle, byłem pogrążony w ekranie laptopa. Nawet nie podniosłem wzroku. — Co? — rzuciłem odruchowo, udając zainteresowanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to jedno z ostatnich pytań, jakie mi zada.
W naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie od miesięcy panowała cisza. Niby rozmawialiśmy, ale tylko o zakupach, rachunkach i tym, kto odbierze Zosię z przedszkola. Anna coraz częściej wychodziła wieczorami na długie spacery. Ja tłumaczyłem sobie, że to przez stres w pracy i jej zmęczenie. Ale prawda była inna — oddalaliśmy się od siebie każdego dnia.
Pamiętam ten wieczór, kiedy wróciłem późno z biura. Wszedłem do domu i zobaczyłem Annę siedzącą przy stole z kubkiem herbaty. Jej oczy były zaczerwienione. — Michał, musimy porozmawiać — powiedziała cicho. Zignorowałem to. — Jestem zmęczony, pogadamy jutro — rzuciłem i zamknąłem się w łazience. Nie wiedziałem wtedy, że to był krzyk o pomoc.
Anna była moją żoną od dziesięciu lat. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. Była wtedy pełna życia, śmiała się głośno i potrafiła rozświetlić każdy dzień. Po ślubie przeprowadziliśmy się do Warszawy, bo dostałem dobrą pracę w korporacji. Ona rzuciła swoje marzenia o pracy w teatrze i zatrudniła się jako nauczycielka polskiego. Mówiła, że to tylko na chwilę, ale chwilę zamieniły się w lata.
Z czasem przestałem zauważać jej smutek. Skupiałem się na awansach, projektach i własnych ambicjach. Anna zajmowała się domem, Zosią i wszystkim innym. Czasem próbowała mnie wciągnąć do rozmowy o swoich uczniach albo o książkach, które czytała nocami, ale ja zawsze miałem coś ważniejszego do zrobienia.
Pewnego dnia znalazłem na stole list. „Michał, nie wiem już, czy jesteśmy jeszcze rodziną. Czuję się samotna nawet wtedy, gdy siedzisz obok mnie. Próbowałam do ciebie dotrzeć, ale chyba już nie potrafię. Potrzebuję czasu dla siebie.” Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłem oddychać.
Zadzwoniłem do niej od razu, ale nie odbierała. Zosia spała u babci. Siedziałem w pustym mieszkaniu i po raz pierwszy od lat poczułem strach. Przypomniałem sobie wszystkie chwile, kiedy Anna próbowała ze mną rozmawiać, a ja ją zbywałem. Wszystkie jej łzy i ciche wieczory spędzone samotnie przy książce.
Następnego dnia pojechałem do teściowej. Anna siedziała w ogrodzie z Zosią na kolanach. Wyglądała spokojnie, ale jej oczy były puste. — Chcę odpocząć — powiedziała bez emocji. — Nie wiem, czy jeszcze potrafię być twoją żoną.
Próbowałem ją przekonać: — Aniu, przecież zawsze byliśmy razem! To tylko trudny okres…
Spojrzała na mnie z goryczą: — Michał, ty nawet nie wiesz, kim jestem. Nie pytasz mnie o nic. Nie interesuje cię moje życie.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni dzwoniłem do niej codziennie, pisałem wiadomości, obiecywałem zmiany. Ale ona milczała.
W pracy nie mogłem się skupić. Koledzy pytali: — Coś się stało? Wyglądasz jak cień człowieka.
— Wszystko w porządku — kłamałem.
Wieczorami wracałem do pustego mieszkania i patrzyłem na zdjęcia z naszego ślubu. Anna była wtedy taka szczęśliwa… Kiedy to wszystko się rozpadło?
Po tygodniu Anna zgodziła się spotkać. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w kawiarni na Mokotowie. — Michał — zaczęła cicho — przez lata byłam dla ciebie niewidzialna. Myślałam, że jeśli będę idealną żoną — gotować twoje ulubione dania, dbać o dom i Zosię — to mnie zauważysz. Ale ty widziałeś tylko siebie.
Zacisnąłem pięści pod stołem: — Przepraszam… Nie wiedziałem…
— Właśnie o to chodzi — przerwała mi łagodnie. — Nigdy nie pytałeś.
Wróciła do mieszkania po dwóch tygodniach ciszy. Próbowałem być lepszy: słuchać jej opowieści o pracy, pomagać w domu, spędzać czas z Zosią. Ale coś się zmieniło na zawsze. Anna była obecna ciałem, ale duchem już gdzie indziej.
Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie i powiedziała: — Michał… Ja już nie potrafię ci zaufać. Za długo byłam sama.
Nie płakała. Ja też nie płakałem — chyba byłem już pusty w środku.
Po kilku miesiącach Anna wyprowadziła się do wynajętego mieszkania na Pradze. Zosia spędzała ze mną weekendy. Każde pożegnanie bolało coraz bardziej.
Dziś mijają dwa lata od naszego rozstania. Często myślę o tym, jak bardzo ją zawiodłem i jak łatwo można przegapić kogoś najważniejszego w swoim życiu.
Czy można odzyskać zaufanie kogoś, kto przez lata był niewidzialny? Czy naprawdę doceniamy tych, których mamy obok siebie – zanim będzie za późno?