„Sprzedaj dom i pomóż bratu” – historia o rodzinnych długach i zdradzie
– Sprzedaj dom i pomóż bratu, Marto. Przecież ty i Tomek jesteście jeszcze młodzi, dacie sobie radę – powiedziała mama, patrząc na mnie z tym swoim nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. Siedzieliśmy przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara. Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność.
– Mamo, czy ty siebie słyszysz? – głos mi zadrżał. – Pracowałam na ten dom przez dziesięć lat. Odkładałam każdy grosz, rezygnowałam z wakacji, z przyjemności, żebyśmy z Tomkiem mogli mieć coś swojego. A teraz mam to oddać, bo Bartek znowu wpakował się w kłopoty?
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Bartek jest twoim bratem. Rodzina powinna sobie pomagać. On nie miał tyle szczęścia co ty.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Zawsze to samo. Bartek był oczkiem w głowie mamy. Od dziecka wszystko mu uchodziło na sucho. Kiedy rzucił studia, mama tłumaczyła, że „szuka swojej drogi”. Gdy po raz trzeci zmieniał pracę, bo „szef był niesprawiedliwy”, mama gotowała mu ulubione pierogi i powtarzała, że wszystko się ułoży. A ja? Ja byłam tą odpowiedzialną. Tą, która nie sprawiała problemów, która zawsze musiała sobie radzić sama.
– A co z nami? – zapytałam cicho. – My też jesteśmy rodziną. Tomek i ja. Dlaczego mamy wszystko stracić przez Bartka?
Mama westchnęła ciężko i spojrzała przez okno. – Ty zawsze byłaś taka samolubna, Marto.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Samolubna? Ja? Przypomniałam sobie wszystkie te lata, kiedy opiekowałam się mamą po śmierci taty, kiedy pomagałam Bartkowi wyjść z kolejnych tarapatów finansowych. Ale nigdy nie usłyszałam „dziękuję”.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Tomek czekał na mnie w salonie.
– I co powiedziała? – zapytał bez większych nadziei.
– Chce, żebym sprzedała dom i oddała pieniądze Bartkowi – odpowiedziałam sucho.
Tomek pokręcił głową z niedowierzaniem. – To jakiś żart? Przecież Bartek sam się w to wpakował! Ile razy jeszcze będziemy go ratować?
Usiadłam obok niego i poczułam łzy napływające do oczu.
– Nie wiem już, co robić. Czuję się jakbyśmy byli dla niej niewidzialni.
Tomek objął mnie ramieniem.
– Nie możemy tego zrobić, Marta. Ten dom to nasza przyszłość. Nasze bezpieczeństwo.
Przez kolejne dni mama dzwoniła codziennie. Czasem płakała, czasem krzyczała, czasem próbowała mnie szantażować emocjonalnie.
– Jeśli nie pomożesz bratu, on pójdzie do więzienia! – krzyczała do słuchawki.
– Mamo, nie mogę! – powtarzałam za każdym razem coraz ciszej.
Bartek nawet nie zadzwonił. Nie przeprosił. Nie poprosił o pomoc. Po prostu czekał, aż załatwię sprawę za niego.
W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zauważyła moją nieobecność myślami.
– Wszystko w porządku? – zapytała któregoś dnia.
Chciałam powiedzieć „tak”, ale łzy napłynęły mi do oczu.
– Rodzinne sprawy – wyszeptałam.
Wieczorami nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: a jeśli mama ma rację? Jeśli powinnam poświęcić się dla rodziny? Ale przecież Bartek nigdy nie zrobiłby tego dla mnie…
Pewnej nocy zadzwonił telefon.
– Marta? – usłyszałam cichy głos mamy. – Bartek miał atak paniki… On naprawdę jest w złym stanie…
Poczułam mieszankę współczucia i gniewu.
– Mamo, on jest dorosły! Musi ponieść konsekwencje swoich czynów!
– Ty nigdy nie rozumiałaś rodziny…
Rozłączyła się.
Następnego dnia pojechałam do Bartka. Siedział w kuchni, blady i roztrzęsiony.
– Cześć – powiedziałam chłodno.
Spojrzał na mnie niepewnie.
– Mama mówiła…
– Tak, wiem co mówiła. Bartek, ile jesteś mi winien za te wszystkie lata? Za pożyczki, za pomoc? Nigdy nawet nie podziękowałeś.
Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień wstydu.
– Przepraszam… – wyszeptał.
– To nie wystarczy – odpowiedziałam twardo. – Musisz dorosnąć i sam rozwiązać swoje problemy.
Wróciłam do domu wyczerpana psychicznie. Przez kolejne tygodnie mama przestała się odzywać. W domu panowała ciężka atmosfera. Czułam się winna i jednocześnie wściekła na cały świat.
Minęły miesiące. Bartek znalazł pracę za granicą i powoli spłaca swoje długi. Mama nadal jest na mnie obrażona, ale zaczyna rozumieć moją decyzję.
Czasem patrzę na nasz dom i zastanawiam się: czy naprawdę rodzina powinna wymagać od nas wszystkiego? Czy miłość do bliskich oznacza poświęcenie siebie aż do końca? A może czasem trzeba postawić granice, nawet jeśli boli?