Moja córka chce nas wyrzucić z własnego domu – czy naprawdę na to zasłużyliśmy?
— Mamo, musicie się wyprowadzić. — Te słowa, wypowiedziane przez moją córkę Martę, rozbrzmiewają w mojej głowie jak echo, które nie chce ucichnąć. Stałam wtedy w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, a ona patrzyła na mnie z powagą, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam. Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole i bezradnie ściskał gazetę. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek krzyki.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy Marta wróciła do domu po rozwodzie i zamieszkała z nami wraz ze swoim synkiem, Kubą? Przez pierwsze miesiące byliśmy szczęśliwi, że możemy jej pomóc. Gotowałam jej ulubione zupy, Andrzej naprawiał jej samochód. Kuba śmiał się w naszym ogrodzie, a ja czułam się potrzebna jak nigdy dotąd.
Ale potem coś się zmieniło. Marta zaczęła coraz częściej zamykać się w swoim pokoju, wracała późno z pracy i coraz rzadziej rozmawiała z nami przy kolacji. Zaczęły się drobne spięcia: o to, że Kuba za głośno biega po korytarzu, o to, że Andrzej zostawia narzędzia na stole w salonie. Myślałam, że to minie — przecież każda rodzina ma swoje trudne chwile.
Aż do tamtego wieczoru.
— Mamo, to już nie jest wasz dom — powiedziała Marta cicho, ale stanowczo. — Ja tu mieszkam z Kubą. Potrzebujemy przestrzeni. Wy możecie znaleźć coś dla siebie. Przecież macie oszczędności.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież to nasz dom! Dom, który budowaliśmy z Andrzejem przez trzydzieści lat. Każda cegła, każdy krzak w ogrodzie — wszystko było nasze. Tu wychowywaliśmy Martę, tu świętowaliśmy jej pierwsze sukcesy w szkole, tu płakaliśmy po śmierci mojej mamy.
— Marto… — zaczęłam drżącym głosem. — Jak możesz tak mówić? Przecież to jest nasz dom. Twój też, ale…
— Mamo, nie rozumiesz — przerwała mi ostro. — Ja muszę zacząć żyć po swojemu. Nie mogę wiecznie być waszą córką pod waszym dachem. Kuba potrzebuje własnego pokoju. Ja potrzebuję spokoju.
Andrzej milczał. Widziałam łzy w jego oczach, choć próbował je ukryć za gazetą.
Przez następne dni chodziliśmy po domu jak duchy. Unikaliśmy siebie nawzajem, każde zamknięte w swoim bólu i niezrozumieniu. Próbowałam rozmawiać z Martą jeszcze kilka razy — zawsze kończyło się kłótnią lub jej obojętnością.
Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę Marty przez telefon:
— Tak, oni jeszcze tu są… Nie wiem, jak im to powiedzieć… Tak, wiem, że to ich dom… Ale ja już nie mogę…
Serce mi pękło. Czy naprawdę stałam się ciężarem dla własnej córki?
Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem w salonie. On patrzył w telewizor bez dźwięku, ja gapiłam się w okno na ogród pogrążony w ciemności.
— Może powinniśmy… — zaczął Andrzej cicho — …może powinniśmy jej ustąpić? Może rzeczywiście lepiej będzie dla wszystkich?
— A gdzie pójdziemy? — zapytałam rozpaczliwie. — To jest nasz dom!
Andrzej wzruszył ramionami. — Może do mieszkania po twojej siostrze? Albo wynajmiemy coś małego?
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, wspominając wszystkie chwile spędzone w tym domu: pierwsze święta Marty jako dziecka, jej śmiech na podwórku, Andrzeja malującego płot… Czy to wszystko już się skończyło?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Martą jeszcze raz.
— Marto, proszę cię… Porozmawiajmy spokojnie. Powiedz mi szczerze: dlaczego chcesz nas wyrzucić?
Marta spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Mamo… Ja was nie wyrzucam. Po prostu… Czuję się tu jak dziecko. Chcę być dorosła. Chcę mieć swoje życie i swoją odpowiedzialność. A wy… Wy ciągle mnie kontrolujecie.
— Kontrolujemy? — zapytałam zdziwiona.
— Tak! Ciągle pytacie gdzie idę, kiedy wrócę, dlaczego Kuba tak późno chodzi spać… Ja już nie mam dwudziestu lat! Potrzebuję wolności!
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: Marta nie chce nas skrzywdzić. Ona po prostu nie umie inaczej wyrazić swojej potrzeby niezależności. Ale czy to znaczy, że mamy oddać jej wszystko?
Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Rozważaliśmy różne opcje: podział domu na dwa mieszkania, sprzedaż i kupno dwóch mniejszych… Ale każda decyzja bolała.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
— Słyszałam… — zaczęła niepewnie. — Wie pani… Moja córka też kiedyś chciała mnie wyrzucić z domu. To boli jak nic innego na świecie.
Rozmawiałyśmy długo o tym, jak dzieci dorastają i zapominają o tym, ile rodzice dla nich poświęcili. O tym, że czasem trzeba pozwolić im odejść — ale czy naprawdę trzeba oddać im wszystko?
W końcu usiedliśmy całą trójką przy stole: ja, Andrzej i Marta.
— Marto — powiedziałam spokojnie — kochamy cię i chcemy twojego szczęścia. Ale ten dom jest także naszym miejscem na ziemi. Musimy znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich.
Marta spuściła głowę.
— Przepraszam… Może rzeczywiście przesadziłam…
Nie wiem jeszcze, jak to się skończy. Może znajdziemy kompromis: może Marta wynajmie coś niedaleko i będziemy się odwiedzać? Może podzielimy dom? A może czasem trzeba po prostu pozwolić dzieciom dorosnąć i odejść?
Czasami patrzę na zdjęcia Marty jako małej dziewczynki i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać za bardzo? Czy rodzic powinien oddać wszystko dla dziecka – nawet własny dom?
Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu?