Między młotem a kowadłem: Kiedy mama i teściowa rozrywają mnie na strzępy

– Michał, czy ty naprawdę nie możesz przyjechać do mnie na obiad? – głos mamy drżał od pretensji, a ja już wiedziałem, że zaraz usłyszę całą litanię powodów, dla których jestem najgorszym synem na świecie.

– Mamo, mówiłem ci już, że dziś jedziemy do teściowej. Obiecałem Natalii, że pomożemy jej mamie z ogrodem – próbowałem tłumaczyć spokojnie, choć w środku gotowałem się ze złości i bezsilności.

– Oczywiście! Zawsze ona jest ważniejsza! – usłyszałem trzask słuchawki i przez chwilę miałem ochotę rzucić telefon o ścianę.

Natalia weszła do kuchni, patrząc na mnie z troską. – Znowu twoja mama?

– Tak. I znowu jestem tym złym. – Oparłem się o blat, czując jak narasta we mnie frustracja. – A twoja mama? Dzwoniła już dziś?

Natalia westchnęła ciężko. – Dwa razy. Najpierw pytała, czy przywieziemy jej zakupy, potem przypomniała, że musimy pomóc jej z komputerem. Michał, ja już nie daję rady.

Wiedziałem, że mówi prawdę. Od kilku miesięcy nasze życie kręciło się wokół dwóch kobiet: mojej mamy, Barbary, i jej mamy, Haliny. Obie samotne po śmierci mężów, obie przekonane, że ich dzieci są jedynym sensem życia. Każda z nich wymagała naszej obecności niemal codziennie – a jeśli nie mogliśmy przyjechać, zaczynały się wyrzuty sumienia, ciche dni i obrażanie się.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy naprawdę poczułem się rozdarty. Była niedziela, nasza rocznica ślubu. Zaplanowaliśmy z Natalią wyjazd nad jezioro – tylko we dwoje, bez dzieci i bez telefonów. Rano zadzwoniła mama:

– Michałku, źle się czuję. Może byś wpadł na chwilę?

Serce mi ścisnęło. Z jednej strony wiedziałem, że mama często przesadza i wyolbrzymia swoje dolegliwości. Z drugiej – co jeśli tym razem naprawdę coś jej jest? Natalia patrzyła na mnie z rozczarowaniem.

– Znowu? – zapytała cicho.

Pojechaliśmy do mamy. Wyjazd nad jezioro przepadł.

Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać. Mama coraz częściej dzwoniła z „nagłymi” problemami: cieknący kran, popsuta żarówka, samotność. Halina nie pozostawała w tyle: „Michałku, tylko ty potrafisz mi naprawić komputer”, „Natalio, musisz mi pomóc w urzędzie”.

Z czasem zaczęliśmy się kłócić. Natalia miała żal do mnie, że zawsze wybieram mamę. Ja miałem żal do niej, że nie rozumie mojej sytuacji. Dzieci patrzyły na nas ze smutkiem.

Pewnego wieczoru usiedliśmy przy stole w kuchni. Natalia płakała.

– Ja już nie mogę tak żyć – powiedziała przez łzy. – Nie mamy czasu dla siebie, dla dzieci… Wszystko kręci się wokół naszych matek!

Milczałem długo. W głowie miałem słowa mamy: „Jesteś moim jedynym synem” i Haliny: „Natalio, tylko ty mi zostałaś”.

– Może powinniśmy postawić granice – powiedziałem w końcu niepewnie.

Natalia spojrzała na mnie z nadzieją.

– Ale jak? Przecież one się obrażą…

Wiedziałem, że to prawda. Mama potrafiła nie odzywać się tygodniami za najmniejsze przewinienie. Halina była mistrzynią w robieniu wyrzutów sumienia.

Następnego dnia zadzwoniłem do mamy.

– Mamo, musimy porozmawiać. Nie możemy być u ciebie codziennie. Mamy też swoje życie…

Przerwała mi natychmiast:

– A więc już mnie nie kochasz! Wiedziałam! Zawsze ta twoja żona była ważniejsza!

Z trudem powstrzymałem łzy. Po rozmowie długo siedziałem w samochodzie przed blokiem mamy, bijąc się z myślami.

Podobnie było z Haliną. Natalia próbowała tłumaczyć:

– Mamo, musimy mieć czas dla siebie…

– No tak! Teraz już jestem nikomu niepotrzebna! – usłyszała w odpowiedzi.

Przez kilka tygodni było jeszcze gorzej. Mama przestała odbierać telefony. Halina udawała obrażoną królową.

W tym czasie zaczęliśmy żyć trochę spokojniej. Spędziliśmy weekend tylko we dwoje. Zabraliśmy dzieci do kina bez pośpiechu i nerwów.

Ale poczucie winy nie dawało mi spokoju. Czy naprawdę jestem złym synem? Czy Natalia jest złą córką? Czy można być dobrym dzieckiem i jednocześnie mieć własne życie?

Któregoś dnia zadzwoniła mama:

– Michałku… Przepraszam. Chyba przesadziłam…

Łzy napłynęły mi do oczu.

Halina też zaczęła się otwierać: – Natalio, rozumiem… Chcę tylko czasem was zobaczyć.

Zrozumiałem wtedy jedno: granice są potrzebne nie tylko nam, ale i naszym rodzicom. Oni też muszą nauczyć się żyć bez nas na co dzień.

Dziś wciąż bywa trudno. Czasem wracają stare schematy – pretensje, wyrzuty sumienia. Ale staramy się rozmawiać szczerze i nie pozwalać sobie wejść na głowę.

Czasami patrzę w lustro i pytam sam siebie: czy można być dobrym synem i mężem jednocześnie? Czy da się pogodzić lojalność wobec rodziców z troską o własną rodzinę? A może zawsze ktoś będzie czuł się zawiedziony?