„Powiedział, że już mnie nie kocha i chce odejść”: Historia kobiety, której świat rozpadł się w jeden wieczór

– Nie kocham cię już, Aniu. Chcę odejść.

Te słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon pogrzebowy. Stałam w kuchni, trzymając w ręku kubek z herbatą, a moje dłonie drżały tak bardzo, że gorący napój rozlał się na blat. Spojrzałam na Pawła – mojego męża od ponad dziesięciu lat, ojca naszych trzech dzieci – i nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

– Co ty mówisz? – wyszeptałam, czując jak gardło ściska mi się ze strachu. – Przecież mamy dzieci…

Paweł spuścił wzrok. Widziałam, jak jego szczęka zaciska się nerwowo. – Wiem. Ale nie mogę już tak żyć. Próbowałem… Naprawdę próbowałem.

W tamtej chwili świat przestał istnieć. Wszystko, co budowaliśmy przez te lata – wspólne mieszkanie na warszawskim Ursynowie, rodzinne wakacje nad Bałtykiem, święta przy jednym stole – nagle straciło sens. Przypomniałam sobie dzień naszego ślubu: miałam na sobie prostą białą sukienkę po mamie, a on śmiał się, że wygląda jak chłopiec w za dużym garniturze. Byliśmy tacy szczęśliwi…

– A dzieci? – zapytałam cicho. – Co powiemy dzieciom?

Paweł wzruszył ramionami. – Nie wiem. Może lepiej będzie, jeśli dorosną bez ciągłych kłótni.

Poczułam, jak narasta we mnie gniew. – Jakich kłótni? Przecież prawie się nie kłócimy! Zawsze mówiłeś, że rodzina jest najważniejsza!

– Bo tak myślałem… kiedyś – odpowiedział i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moim bólem.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nasza najstarsza córka, Zosia, miała wtedy dziewięć lat i patrzyła na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami. Młodszy Staś ciągle pytał, kiedy tata wróci z pracy. Najmłodsza Hania była jeszcze za mała, żeby cokolwiek zrozumieć.

Nie spałam nocami. Leżałam w łóżku i analizowałam każdy szczegół ostatnich miesięcy: czy coś przeoczyłam? Czy powinnam była bardziej się starać? Może za bardzo skupiałam się na dzieciach i domu? Może powinnam była częściej wychodzić z Pawłem do kina albo na spacer?

Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Stałam za drzwiami sypialni i słyszałam tylko urywki:

– Tak, już jej powiedziałem…
– Nie wiem, kiedy się wyprowadzę…
– Kocham cię.

Serce mi zamarło. To nie była rozmowa ze znajomym z pracy. To była Ona.

Kiedy Paweł wrócił do kuchni, spojrzałam mu prosto w oczy.

– Masz kogoś?

Zamilkł na chwilę, po czym skinął głową.

– Tak. Poznałem ją pół roku temu. W pracy.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Wszystko nagle stało się jasne: jego późne powroty do domu, tajemnicze wiadomości na Messengerze, coraz większy dystans między nami.

– Jak mogłeś? – zapytałam przez łzy. – Mamy dzieci! Myślałam, że nawet jeśli już mnie nie kochasz, to zostaniesz dla nich…

– Nie chcę żyć w kłamstwie – odpowiedział cicho. – Dzieci wyczuwają napięcie. Lepiej będzie, jeśli będziemy osobno.

Przez kolejne tygodnie próbowałam go przekonać, żeby został. Prosiłam, błagałam, groziłam nawet rozwodem z orzeczeniem o winie. On był nieugięty.

Moja mama przyjechała do nas z Lublina i pomagała mi ogarnąć dom oraz dzieci. Siedziałyśmy wieczorami przy stole i płakałyśmy razem.

– Aniu, musisz być silna dla dzieci – powtarzała mama. – One potrzebują matki bardziej niż kiedykolwiek.

Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali?

Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Przynosiła gorsze oceny i zamykała się w sobie. Staś stał się agresywny wobec kolegów w przedszkolu. Hania płakała każdej nocy i wołała tatę.

Pewnego dnia Paweł spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania.

Zostałam sama z trójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

Przez długie miesiące walczyłam o każdy dzień. Musiałam znaleźć pracę na pół etatu jako księgowa w małym biurze rachunkowym na Mokotowie. Rano odwoziłam dzieci do szkoły i przedszkola, potem biegłam do pracy, a wieczorem wracałam do pustego mieszkania.

Czasem spotykałam Pawła pod szkołą Zosi. Przyjeżdżał po nią swoim nowym samochodem i zabierał na lody albo do kina. Dzieci wracały potem do domu rozemocjonowane i opowiadały o „nowej pani Ani”, która jest „bardzo miła” i „kupuje najlepsze ciastka”.

Czułam zazdrość i gniew. Jak on może układać sobie życie od nowa, podczas gdy ja walczę o przetrwanie każdego dnia?

Wieczorami siadałam na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie w ciągu kilku miesięcy. O tym, jak bardzo zawiodłam siebie i dzieci.

Ale pewnego dnia Zosia przyszła do mnie i powiedziała:

– Mamo, nie płacz już. My cię kochamy najbardziej na świecie.

Te słowa były jak plaster na ranę. Zrozumiałam wtedy, że choć Paweł odszedł, ja wciąż mam dla kogo żyć.

Dziś minął rok od tamtej rozmowy w kuchni. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, ale powoli uczę się żyć na nowo. Dzieci są moją siłą i motywacją.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę lepiej jest rozbić rodzinę dla własnego szczęścia? Czy dzieci kiedykolwiek wybaczą ojcu? A może to ja powinnam nauczyć się wybaczać?

Czy można jeszcze zaufać komuś po takim doświadczeniu? Jak odbudować siebie po zdradzie i odejściu najbliższej osoby? Może ktoś z Was zna odpowiedź…