„Moja sąsiadka poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej mamą” – Jak odnalazłam sens na emeryturze, choć wszystko się zawaliło

– Pani Elżbieto, czy mogłaby pani…? – głos sąsiadki, Magdy, drżał przez telefon. Był środek listopada, deszcz bębnił o parapet, a ja siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zdjęcie mojego wnuka. – Mama coraz gorzej się czuje. Ja nie mogę wrócić z Kanady, a opiekunka zrezygnowała. Proszę, tylko na kilka tygodni…

Zgodziłam się niemal automatycznie. Magda była dla mnie jak córka – znałyśmy się od lat, razem przeżywałyśmy śluby naszych dzieci, pogrzeby bliskich i te wszystkie małe codzienne radości. Poza tym… miałam czas. Po przejściu na emeryturę czułam się bezużyteczna. Syn z synową wynajęli mieszkanie na drugim końcu miasta, widywałam ich rzadko. Wnuk był jeszcze malutki, a ja marzyłam, by być częścią jego życia. Ale synowa, Kasia, zawsze miała wymówki: „Mamo, dziś nie damy rady”, „Mamy swoje plany”, „Może w przyszłym tygodniu”.

Pierwszego dnia u pani Zofii poczułam się nieswojo. W mieszkaniu pachniało starymi książkami i lawendą. Zofia leżała w łóżku, blada i drobna jak ptak. – Pani Elżbieto… – wyszeptała – czy to już koniec?

– Nie, pani Zosiu, jeszcze nie czas – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.

Opieka nad nią była trudniejsza niż myślałam. Zofia miała demencję. Czasem poznawała mnie, czasem krzyczała, że jestem złodziejką. Nocami płakała przez sen. Przypominała mi moją własną mamę z ostatnich miesięcy życia. Wtedy nie miałam czasu – praca, dom, dzieci… Teraz mogłam się odwdzięczyć losowi.

Mijały tygodnie. Pranie, gotowanie, podawanie leków, rozmowy o przeszłości. Zaczęłam czuć się potrzebna. Nawet jeśli Zofia czasem mnie odpychała, wiedziałam, że bez mojej pomocy byłaby całkiem sama.

Pewnego dnia zadzwonił mój syn:

– Mamo, czemu nie odbierasz? Kasia mówiła, że próbowała się z tobą umówić na kawę.

– Jestem u pani Zofii. Opiekuję się nią.

– U obcej kobiety? A wnuk? Myślałem, że chcesz być babcią!

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież próbowałam… Ale zawsze byłam „za bardzo”, „za długo”, „nie tak”.

Wieczorem Kasia napisała mi SMS-a: „Nie rozumiem twoich wyborów. Może powinnaś pomyśleć o rodzinie”.

Zaczęłam wątpić w siebie. Czy rzeczywiście zaniedbuję własnych bliskich? Ale przecież oni mnie nie potrzebują…

Któregoś dnia Zofia spojrzała na mnie trzeźwym wzrokiem:

– Dziękuję ci… Gdyby nie ty, już dawno by mnie tu nie było.

Poczułam ciepło w sercu. Może właśnie po to jestem?

Ale los miał dla mnie kolejną niespodziankę. Zofia dostała zapalenia płuc. Pogotowie zabrało ją w środku nocy. Siedziałam potem w pustym mieszkaniu i płakałam jak dziecko.

Następnego dnia zadzwoniła Magda z Kanady:

– Pani Elżbieto… Nie wiem jak dziękować. Mama mówiła o pani cały czas w szpitalu.

Kilka dni później Zofia zmarła.

Pogrzeb był skromny. Magda przyleciała na jeden dzień. Przytuliła mnie mocno:

– Jest pani dla mnie rodziną.

Wróciłam do domu i długo patrzyłam w okno. Syn nie zadzwonił nawet z kondolencjami. Kasia wysłała tylko krótkie „Przykro mi”.

Minęły miesiące. Czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Próbowałam zapisać się na zajęcia dla seniorów, ale nikt tam nie rozmawiał o prawdziwych problemach – tylko o przepisach na ciasta i promocjach w Biedronce.

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę z parteru:

– Pani Elżbieto, słyszałam co zrobiła pani dla Zofii… Moja mama też jest chora…

I tak zaczęło się od nowa.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie zawsze ci, którzy mają nasze nazwisko. Czasem to ci, którzy naprawdę nas potrzebują.

Czy warto poświęcać siebie dla innych? Czy można być szczęśliwym bez akceptacji własnych dzieci? Może sens życia jest tam, gdzie jesteśmy naprawdę potrzebni?