„Moja teściowa traktuje mnie jak służącą” – historia o tym, jak trudno być synową w polskiej rodzinie

– Znowu nie umyłaś podłogi w kuchni, Marto! – głos pani Haliny przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając kubki po śniadaniu, a moje dłonie drżały ze złości i bezsilności. Spojrzałam na nią kątem oka – stała w drzwiach, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, z miną królowej, która właśnie przyłapała służącą na lenistwie.

– Przepraszam, zaraz to zrobię – odpowiedziałam cicho, choć w środku gotowałam się ze złości. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z gazetą. Nawet nie podniósł wzroku.

Od trzech lat mieszkaliśmy razem z jego matką. Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, Wojtek, nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie. Halina zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili. „Będziecie mieli łatwiej – mówiła – a ja pomogę przy dziecku.” Wtedy wydawało mi się to wybawieniem. Dziś wiem, że to była pułapka.

Z czasem Halina zaczęła traktować mnie jak swoją własność. Każdego dnia wytykała mi błędy: źle posprzątane lustro, niedokładnie wyprasowana koszula Tomka, za mało soli w zupie. Najgorsze były jej komentarze przy rodzinnych obiadach:

– Marta powinna być wdzięczna, że ma dom do sprzątania! Za moich czasów dziewczyny marzyły o takim życiu!

Czułam się upokorzona. Moja własna matka zawsze powtarzała: „Szanuj siebie, nie pozwól nikomu wejść sobie na głowę.” Ale jak miałam się postawić kobiecie, która była matką mojego męża?

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie obok Tomka. Zbierałam się na tę rozmowę od tygodni.

– Tomek… musimy porozmawiać o twojej mamie.

Spojrzał na mnie niechętnie.

– Znowu zaczynasz? Przecież ona tylko chce dobrze.

– Tomek, ona traktuje mnie jak służącą! Codziennie słyszę, że jestem niewdzięczna, że powinnam być szczęśliwa, że mogę tu mieszkać. Ty tego nie widzisz?

Westchnął ciężko.

– Marta, ona jest starsza. Musisz być wyrozumiała. Poza tym… nie mamy gdzie iść.

Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę byłam tak niewidzialna? Czy moje uczucia nic nie znaczyły?

Następnego dnia rano Halina znów zaczęła swoje:

– Marta! Przypilnuj dzieci, bo rozrzuciły zabawki po całym salonie! I nie zapomnij o praniu!

Zacisnęłam zęby i poszłam do pokoju chłopców. Wojtek i mały Staś bawili się klockami.

– Mamo, czemu babcia zawsze na ciebie krzyczy? – zapytał nagle Wojtek.

Zamarłam. Nie chciałam, żeby dzieci widziały mnie słabą. Usiadłam obok nich i przytuliłam ich mocno.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.

– Mamo… ja już nie daję rady. Ona mnie niszczy psychicznie. Tomek mnie nie rozumie…

Mama milczała przez chwilę.

– Córeczko, musisz walczyć o siebie. Porozmawiaj z Tomkiem jeszcze raz. Jeśli trzeba – przyjedź do nas na jakiś czas.

Wiedziałam jednak, że ucieczka niczego nie rozwiąże. Musiałam zawalczyć o swoją rodzinę tu i teraz.

Kilka dni później Halina urządziła awanturę o rozlaną herbatę na stole.

– Ty nawet sprzątać nie potrafisz! Gdybyś była moją córką…

Nie wytrzymałam.

– Ale nie jestem pani córką! Jestem żoną Tomka i matką jego dzieci! Proszę przestać mnie traktować jak służącą!

W pokoju zapadła cisza. Halina patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Tomek wszedł właśnie do kuchni i usłyszał ostatnie słowa.

– Co tu się dzieje? – zapytał nerwowo.

– Twoja żona właśnie pokazała swoje prawdziwe oblicze – syknęła Halina.

Spojrzałam na Tomka błagalnie.

– Tomek… ja już tak dłużej nie mogę. Albo coś się zmieni, albo odejdę.

Tomek stał przez chwilę w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i niezdecydowanie. W końcu powiedział cicho:

– Porozmawiam z mamą.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Halina była obrażona, ale Tomek zaczął spokojnie:

– Mamo, musimy ustalić zasady. Marta jest moją żoną i matką moich dzieci. Nie możesz jej tak traktować.

Halina spojrzała na niego z wyrzutem:

– To ja was przyjęłam pod swój dach!

– I jesteśmy ci za to wdzięczni – odpowiedział Tomek – ale to nie znaczy, że Marta ma być twoją służącą.

Przez kilka dni atmosfera była napięta jak struna. Halina przestała się odzywać do mnie poza koniecznością. Ale przynajmniej przestała komentować każdą moją czynność.

Z czasem nauczyłam się stawiać granice. Kiedy Halina próbowała wracać do dawnych nawyków, mówiłam stanowczo: „Nie zgadzam się na takie traktowanie.” Nie było łatwo – czasem płakałam po nocach, czasem chciałam wszystko rzucić i uciec z dziećmi do mamy. Ale wiedziałam jedno: jeśli ja się nie postawię, nikt tego za mnie nie zrobi.

Dziś planujemy z Tomkiem trzecie dziecko i szukamy własnego mieszkania. Wiem już, że rodzina to nie tylko miłość – to także walka o szacunek i własne miejsce w świecie.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy naprawdę trzeba aż tyle odwagi, żeby być szczęśliwą we własnym domu? Czy inni też muszą walczyć o szacunek w rodzinie tak jak ja?”