Zawiozłam tatę do domu opieki — rodzina mnie znienawidziła. Czy naprawdę jestem tą złą?
— Ty naprawdę to robisz? — głos mojej siostry, Magdy, drżał z niedowierzania. Stałyśmy na parkingu przed domem opieki w podwarszawskim Piastowie, a ja czułam, jakby ktoś ściskał mi gardło od środka.
— Magda, on potrzebuje profesjonalnej opieki. Ja już nie daję rady sama… — próbowałam tłumaczyć, ale ona tylko pokręciła głową i odwróciła się na pięcie.
Tata siedział w samochodzie, patrzył przez szybę na szare niebo. Od miesięcy był coraz słabszy, coraz bardziej zagubiony. Choroba Alzheimera postępowała szybko. Przez ostatni rok byłam jego opiekunką 24 godziny na dobę. Pracowałam zdalnie, gotowałam, prałam, pilnowałam leków. Spałam po trzy godziny na dobę, bo tata potrafił wstać w nocy i wyjść na klatkę schodową w samych kapciach.
Kiedyś był silnym mężczyzną — inżynierem, który budował mosty i domy. Teraz nie poznawał mnie przez pół dnia. Czasem płakał jak dziecko, innym razem krzyczał na mnie, że jestem obca.
— Mamo by tego nie chciała — powiedziała Magda przez łzy. — Ona zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza.
— Ale mama już nie żyje! — wybuchłam. — A ja nie jestem robotem! Nie dam rady sama!
Brat, Tomek, od miesięcy mieszkał w Gdańsku. Dzwonił raz w tygodniu, pytał o zdrowie taty i… to wszystko. Kiedy powiedziałam mu o decyzji, usłyszałam tylko:
— To twoja sprawa. Ja bym go nigdy nie oddał.
A potem cisza. Żadnego wsparcia.
W dniu przeprowadzki tata był spokojny. Może nie rozumiał do końca, co się dzieje? Pracownica domu opieki — pani Teresa — przywitała nas ciepło. Pokazała pokój: dwa łóżka, szafa, zdjęcia na ścianach. Zapach świeżo parzonej kawy i dźwięk radia w tle.
— Panie Stanisławie, tu będzie pan miał wszystko: opiekę medyczną, rehabilitację, towarzystwo — mówiła łagodnie.
Tata uśmiechnął się do niej nieśmiało. Ja poczułam ulgę… i ogromne poczucie winy.
Przez pierwsze tygodnie odwiedzałam go codziennie. Przynosiłam ulubione ciastka z makiem, czytałam gazety na głos. Ale za każdym razem Magda dzwoniła z pretensjami:
— Jak możesz patrzeć mu w oczy po tym wszystkim?
A potem zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotka Basia zadzwoniła:
— Słyszałam, że oddałaś ojca do przytułku…
Kuzynka Ania napisała mi na Messengerze:
— Nie wyobrażam sobie zostawić mamy w takim miejscu.
Czułam się jak wyrodna córka. Nawet sąsiadka spod czwórki patrzyła na mnie z ukosa.
Tymczasem tata… miał się lepiej. Zaczął uczestniczyć w zajęciach terapeutycznych, śmiał się z innymi pensjonariuszami. Pani Teresa mówiła:
— Pani ojciec odżył. Ma tu kolegów, czuje się bezpiecznie.
Ale rodzina tego nie widziała. Woleli wierzyć w swoją wersję: że pozbyłam się problemu.
Pewnego dnia Magda przyszła do domu opieki bez zapowiedzi. Zastała tatę grającego w warcaby z panem Zbyszkiem.
— Tato… wracaj z nami do domu — powiedziała cicho.
Tata spojrzał na nią niepewnie:
— A kto ty jesteś?
Magda wybiegła z płaczem. Wieczorem zadzwoniła:
— To twoja wina! Gdyby był z nami, pamiętałby rodzinę!
Nie miałam już siły tłumaczyć, że to choroba zabiera nam tatę kawałek po kawałku.
W święta przyszliśmy wszyscy razem: ja, Magda, Tomek i dzieciaki. Tata siedział przy stole, jadł sernik i śpiewał kolędy z innymi pensjonariuszami. Przez chwilę wydawało się, że jest szczęśliwy.
Po powrocie do domu Magda rzuciła:
— Może on rzeczywiście ma tu lepiej… Ale ja ci tego nie wybaczę.
Od tamtej pory nasze relacje są chłodne. Tomek przestał dzwonić prawie całkiem. W rodzinie jestem tą „złą”, która oddała ojca do domu opieki.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem potworem? Czy ktoś zrozumie kiedyś, jak bardzo bolało mnie podjęcie tej decyzji?
Może wy mi powiecie: czy można być dobrą córką i jednocześnie wybrać własne zdrowie psychiczne? Czy zawsze musimy poświęcać siebie dla rodziny?