Moja teściowa – mistrzyni chaosu. Jak jedna kobieta potrafi rozbić rodzinę na kawałki

– Ty zawsze wszystko robisz źle! – krzyknęła teściowa, trzaskając drzwiami kuchennymi tak mocno, że aż zadrżały szklanki w kredensie. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. To był już trzeci raz tego tygodnia, kiedy usłyszałam od niej podobne słowa.

Mam na imię Marta i od siedmiu lat jestem żoną Pawła. Nasze życie mogłoby być spokojne, gdyby nie jego matka – Danuta. Od początku naszego związku czułam, że nie jestem jej wymarzoną synową. Ale nie spodziewałam się, że jej obecność zamieni nasze życie w niekończący się serial dramatyczny.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Danuta przyszła w białej sukience, a potem przez całą uroczystość płakała i mówiła gościom, że „traci syna”. Paweł próbował ją uspokoić, ale ona tylko rzucała mi spojrzenia pełne wyrzutu. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to minie, że z czasem się do mnie przekona. Myliłam się.

Zamieszkaliśmy w domu Pawła, bo jego ojciec zmarł kilka lat wcześniej i Danuta została sama. Wydawało się to rozsądne – duży dom, ogród, bliskość pracy. Ale już pierwszego dnia po powrocie z podróży poślubnej usłyszałam: „Nie tak się ścieli łóżko w tym domu”.

Z czasem zaczęły się codzienne uwagi: o tym, jak gotuję („U nas zawsze robiło się rosół inaczej”), jak wychowuję dzieci („Za moich czasów dzieci nie miały tylu zabawek”), nawet o tym, jak rozmawiam z Pawłem („On potrzebuje silnej kobiety, a nie kogoś takiego jak ty”).

Najgorsze były jednak jej intrygi. Potrafiła zadzwonić do mojej mamy i opowiadać jej niestworzone historie o tym, jak zaniedbuję dom albo jak krzyczę na dzieci. Kiedy konfrontowałam ją z tymi plotkami, patrzyła mi prosto w oczy i mówiła: „Ja? Nigdy bym czegoś takiego nie powiedziała. To chyba twoja wyobraźnia”.

Paweł początkowo próbował mnie bronić, ale Danuta zawsze znajdowała sposób, żeby go przekonać do swojej wersji wydarzeń. „Ona cię zmienia, Pawełku. Już nie jesteś taki jak dawniej” – powtarzała mu przy każdej okazji. Z czasem zaczął się wycofywać z konfliktów, tłumacząc mi: „To moja mama, Marta. Nie mogę jej zostawić samej”.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam rozmowę Danuty z moją starszą córką, Zosią:
– Mama nie rozumie twojego taty tak dobrze jak ja. Gdybyś miała wybór, to pewnie wolałabyś mieszkać tylko ze mną i tatą, prawda?
Zosia spuściła głowę i nic nie odpowiedziała. Serce mi pękło.

Wieczorem próbowałam porozmawiać o tym z Pawłem.
– Przesadzasz – powiedział zmęczonym głosem. – Mama jest samotna. Musimy być dla niej wyrozumiali.
– Ale ona manipuluje dziećmi! – niemal krzyknęłam.
– Może po prostu źle to odbierasz? – westchnął i wyszedł z pokoju.

Zaczęłam mieć wrażenie, że tracę grunt pod nogami. Każda próba postawienia granic kończyła się awanturą lub cichymi dniami. Danuta potrafiła przez tydzień nie odzywać się do nikogo w domu, a potem nagle urządzać wielkie sceny przy obiedzie:
– W tym domu nikt mnie nie szanuje! Wszystko na mojej głowie! – lamentowała, choć to ja robiłam zakupy, gotowałam i sprzątałam.

Najbardziej bolało mnie to, jak bardzo Paweł był wobec niej bezradny. Czasem miałam wrażenie, że jestem sama przeciwko całemu światu. Moja własna rodzina zaczęła unikać odwiedzin – „Nie chcemy słuchać tych jej uwag” – tłumaczyli się.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi:
– Albo wyprowadzamy się stąd, albo ja nie dam już rady dłużej tu mieszkać.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął:
– Nie mogę zostawić mamy samej.
– A mnie możesz?
Nie odpowiedział.

Wtedy poczułam się naprawdę samotna. Przez kolejne tygodnie żyłam jak cień we własnym domu. Danuta triumfowała – była wszędzie: w kuchni, w salonie, nawet w moich snach. Zaczęłam mieć problemy ze snem i coraz częściej płakałam po nocach.

W końcu postanowiłam pójść do psychologa. Opowiedziałam mu wszystko – o manipulacjach, o braku wsparcia ze strony męża, o tym, jak bardzo czuję się niewidzialna.
– Musi pani zadbać o siebie – powiedział spokojnie. – Jeśli pani tego nie zrobi, nikt inny tego za panią nie zrobi.

Zaczęłam powoli odzyskiwać siły. Znalazłam nową pracę i coraz częściej wychodziłam z domu sama lub z dziećmi. Danuta była wściekła:
– Teraz już zupełnie ci odbiło! Zostawiasz dzieci same ze starą kobietą!
Ale ja już nie reagowałam na jej zaczepki tak jak kiedyś.

Któregoś dnia Paweł wrócił do domu i zobaczył mnie pakującą walizkę.
– Co robisz?
– Wyjeżdżam na kilka dni do mamy. Muszę odpocząć.
Spojrzał na mnie bezradnie.
– Marta…
– Paweł, musisz w końcu zdecydować: czy jesteśmy rodziną ty i ja, czy ty i twoja mama?

Nie wiem jeszcze, jak ta historia się skończy. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu niszczyć mojego poczucia własnej wartości.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Ile można znosić dla „dobra rodziny”?