„Szłam do szpitala po jedno dziecko, wróciłam z trojaczkami!” – historia, która wywróciła nasze życie do góry nogami
– Nie żartuj sobie ze mnie, Michał! – krzyknęła moja żona, Ania, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, a ja czułem, jak pot spływa mi po plecach. Lekarz spojrzał na nas przez okulary i powtórzył spokojnie: – Państwo spodziewają się trojaczków.
W tej chwili świat zawirował. Jeszcze przed chwilą cieszyliśmy się na myśl o drugim dziecku – nasz pięcioletni synek, Kuba, już od miesięcy pytał, kiedy będzie miał rodzeństwo. Ale troje? Troje naraz? Spojrzałem na Anię – jej twarz była blada jak ściana. Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz zemdleje.
– To niemożliwe… – wyszeptała. – Przecież w rodzinie nie było nigdy bliźniaków, a co dopiero trojaczków!
Lekarz uśmiechnął się lekko. – Natura lubi płatać figle. Proszę się przygotować na wyjątkowe wyzwanie.
Wyszliśmy ze szpitala w milczeniu. Na parkingu Ania wybuchła płaczem. Przytuliłem ją, choć sam miałem ochotę usiąść na krawężniku i płakać razem z nią. W głowie kłębiły mi się pytania: Jak damy radę? Czy nas na to stać? Czy będziemy dobrymi rodzicami dla czwórki dzieci?
Wieczorem zadzwoniliśmy do mojej mamy. – Mamo… będą trojaczki – powiedziałem drżącym głosem.
Po drugiej stronie zapadła cisza. – Michał… czy ty wiesz, co to znaczy? Przecież wasze mieszkanie jest za małe! A Ania… ona i tak ledwo daje sobie radę z Kubą!
Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, że mama nie mówi tego ze złośliwości, tylko z troski. Ale jej słowa bolały. Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Ania zamknęła się w sobie, coraz częściej płakała po nocach. Ja rzuciłem się w wir pracy, próbując nie myśleć o przyszłości.
Kuba wyczuwał napięcie. Pewnego wieczoru przyszedł do nas do łóżka i zapytał: – Mamo, czy te dzidziusie zabiorą mi waszą miłość?
Serce mi pękło. Przytuliłem go mocno. – Nigdy, synku. Zawsze będziemy cię kochać.
Czas ciąży był dla nas próbą ognia. Każda wizyta u lekarza to był stres – czy wszystkie dzieci rozwijają się prawidłowo? Czy Ania da radę donosić ciążę? W pracy szef coraz częściej patrzył na mnie krzywo, bo brałem wolne na badania i wizyty w szpitalu.
Pewnego dnia Ania wróciła od swojej mamy zapłakana. – Twoja mama mówiła, że powinniśmy oddać jedno dziecko do adopcji! Że to za dużo dla nas!
Zamarłem. Wiedziałem, że moja mama potrafi być bezpośrednia, ale nie sądziłem, że posunie się tak daleko.
– Nie słuchaj jej – powiedziałem stanowczo. – To nasze dzieci.
Ale te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę damy radę? Czy nie skrzywdzimy żadnego z nich przez własną bezradność?
W końcu nadszedł dzień porodu. Wszystko potoczyło się błyskawicznie – nagłe bóle, panika, szybka jazda do szpitala. Pamiętam światło jarzeniówek na porodówce i strach w oczach Ani.
– Michał… jeśli coś mi się stanie…
– Nie mów tak! Wszystko będzie dobrze!
Poród był trudny i długi. Siedziałem na korytarzu z głową w dłoniach, modląc się o cud. W końcu lekarz wyszedł i powiedział: – Gratulacje, ma pan trzy zdrowe córki.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Kiedy zobaczyłem Anię z naszymi dziewczynkami – Zosią, Hanią i Marysią – poczułem mieszaninę ulgi i przerażenia.
Pierwsze tygodnie w domu były jak życie na froncie. Trzy łóżeczka w jednym pokoju, nieustanny płacz, przewijanie, karmienie co dwie godziny… Byliśmy wykończeni. Ania miała baby bluesa; ja chodziłem jak zombie do pracy i z powrotem.
Mama przyjeżdżała pomagać, ale jej uwagi bolały coraz bardziej:
– Mówiłam wam… To nie jest normalne życie! Po co wam było tyle dzieci?
Pewnej nocy Ania wybuchła:
– Może twoja mama ma rację! Może powinniśmy byli posłuchać lekarza i zdecydować się tylko na jedno dziecko!
Patrzyłem na nią bezradnie. Wiedziałem, że to zmęczenie i strach mówią przez nią, ale te słowa bolały jak nóż.
Z czasem zaczęliśmy się uczyć nowego życia. Kuba pomagał przy siostrach; czasem przynosił pieluchy albo śpiewał im kołysanki. Zosia była najspokojniejsza, Hania najgłośniejsza, a Marysia najczęściej się uśmiechała.
Zaczęliśmy rozmawiać z innymi rodzicami wieloraczków przez internetowe grupy wsparcia. Okazało się, że nie jesteśmy sami w tym chaosie.
Pewnego dnia Ania spojrzała na mnie zmęczonymi oczami i powiedziała:
– Wiesz… może to wszystko miało jakiś sens? Może właśnie tego potrzebowaliśmy jako rodzina?
Przytuliłem ją mocno.
– Jesteśmy silniejsi niż myśleliśmy.
Dziś dziewczynki mają już pół roku. Nadal bywa ciężko – brakuje nam snu, pieniędzy i czasu dla siebie nawzajem. Ale kiedy patrzę na nasze dzieci śpiące razem w jednym łóżku, czuję dumę i wdzięczność.
Czasem zastanawiam się: czy gdybyśmy wiedzieli wcześniej o trojaczkach, podjęlibyśmy inną decyzję? Czy odwaga to po prostu brak wyboru?
A wy… co byście zrobili na naszym miejscu?