„Michał, obiecaj mi, że zaopiekujesz się Zosią…” – Szept matki, który zmienił całe moje życie

– Michał… – matka ledwo szeptała, jej głos był cienki jak nitka. – Obiecaj mi… że zaopiekujesz się Zosią. Ona… ona nie poradzi sobie sama…

Patrzyłem na nią, jak leżała na łóżku w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Grochowie. Jeszcze rok temu śmiała się głośno, gotowała najlepszy rosół na świecie i krzyczała na mnie, gdy wracałem za późno z boiska. Teraz była cieniem samej siebie. Rak zabrał jej siły szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

– Mamo… – głos mi się łamał. – Przestań tak mówić. Wyzdrowiejesz. Lekarz mówił, że…

– Michał… – przerwała mi stanowczo, choć ledwo łapała oddech. – Obiecaj.

Spojrzałem na Zosię. Siedziała skulona w kącie pokoju, bawiąc się sznurówką od buta. Miała wtedy dwanaście lat, ale zachowywała się jak kilkuletnie dziecko. Od urodzenia była „inna”. Lekarze mówili: autyzm, upośledzenie umysłowe. Dla mnie była po prostu Zosią – moją młodszą siostrą, która śmiała się do reklam w telewizji i płakała, gdy ktoś podniósł głos.

– Obiecuję – wyszeptałem. Nie miałem pojęcia, co właśnie sobie narzuciłem.

Matka zmarła dwa tygodnie później. Ojca nie było z nami od lat – wyjechał do Niemiec „za chlebem”, a potem przestał dzwonić. Zostaliśmy sami: ja, osiemnastoletni chłopak z maturą przed sobą i Zosia, która nie potrafiła sama zrobić kanapki.

Początek był jak zły sen. Urzędniczka z opieki społecznej przyszła już następnego dnia po pogrzebie.

– Panie Michale, jest pan pełnoletni, ale czy zdaje pan sobie sprawę z odpowiedzialności? Może lepiej byłoby dla Zosi, gdyby trafiła do rodziny zastępczej?

Patrzyłem na nią z wściekłością.

– Obiecałem mamie. Zosia zostaje ze mną.

Nie wiem, skąd miałem wtedy tyle odwagi. Może to była rozpacz, może duma. Może po prostu nie chciałem być jeszcze bardziej samotny.

Zaczęło się życie pod dyktando Zosi. Rano budziłem ją do szkoły specjalnej, potem biegłem na swoje lekcje. Po południu gotowałem obiad, sprzątałem, pilnowałem leków i terapii. Wieczorami próbowałem uczyć się do matury, ale najczęściej zasypiałem nad książkami.

Znajomi powoli się wykruszali.

– Michał, chodź na piwo! – namawiał Bartek.
– Nie mogę, muszę być z Zosią.
– Stary, ona ma już dwanaście lat! Przesadzasz.

Nie rozumieli. Nikt nie rozumiał.

Pieniądze szybko zaczęły się kończyć. Renta po mamie ledwo starczała na czynsz i jedzenie. Zacząłem dorabiać na budowie u wujka Jurka. Wracałem brudny i zmęczony, a w domu czekała Zosia z rozdartą bluzką albo rozlanym mlekiem na podłodze.

Czasem miałem ochotę krzyczeć ze złości i bezsilności.

Najgorzej było w święta. Wszyscy znajomi wrzucali zdjęcia rodzinnych stołów na Facebooka, a ja siedziałem z Zosią przy dwóch talerzach i patrzyłem na pusty fotel po mamie.

Któregoś dnia zadzwoniła ciotka Basia z Gdańska.

– Michałku, może byś oddał Zosię do ośrodka? Tam się nią zajmą… Ty jesteś młody, masz życie przed sobą!

Zacisnąłem pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.

– Nie oddam jej! To moja siostra!

Ale w środku czułem coraz większy żal do świata. Dlaczego to właśnie mnie spotkało? Dlaczego nie mogę być zwykłym chłopakiem?

Matura przyszła i minęła jak we śnie. Ledwo zdałem. O studiach nawet nie marzyłem – kto by się wtedy zajął Zosią?

Pewnego wieczoru usłyszałem płacz zza ściany. Zosia siedziała na podłodze i waliła głową o ścianę.

– Zosiu! Przestań! – rzuciłem się do niej i przytuliłem ją mocno.
Ona tylko powtarzała: – Mama… mama…

Wtedy pierwszy raz rozpłakałem się razem z nią.

Z czasem nauczyliśmy się żyć we dwoje. Ja – opiekun i brat w jednym. Ona – coraz bardziej zamknięta w swoim świecie.

Czasem miałem przebłyski szczęścia: kiedy Zosia pierwszy raz sama powiedziała „dziękuję”, kiedy nauczyła się wiązać buty albo kiedy uśmiechnęła się do mnie tak szeroko, jak kiedyś do mamy.

Ale były też chwile rozpaczy: gdy dostałem wezwanie do sądu rodzinnego (ktoś doniósł, że Zosia chodzi zaniedbana), gdy zabrakło pieniędzy na leki albo kiedy sam zachorowałem i przez tydzień nie miał kto zrobić zakupów.

Największy kryzys przyszedł dwa lata później. Poznałem Kasię – dziewczynę z sąsiedztwa. Była ciepła, cierpliwa i naprawdę mnie rozumiała. Przez chwilę poczułem się jak zwykły chłopak zakochany po uszy.

Ale Zosia nie akceptowała Kasi. Krzyczała, rzucała przedmiotami, zamykała się w łazience na godzinę.

– Michał… ja nie dam rady – powiedziała Kasia pewnego wieczoru ze łzami w oczach. – Kocham cię, ale nie chcę całe życie być tą drugą…

Nie potrafiłem jej zatrzymać.

Znów zostałem sam z Zosią i jej światem pełnym lęków i powtarzających się rytuałów.

Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta.
Czy dobrze zrobiłem? Czy mama byłaby ze mnie dumna? Czy można być jednocześnie bratem i opiekunem bez utraty samego siebie?

A może każdy z nas nosi swój krzyż i tylko od nas zależy, czy go udźwigniemy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?