Wychowywanie Cudzego Dziecka – Czy To Naprawdę Ma Sens?
– Znowu wróciłaś po północy? – mój głos drżał, gdy patrzyłam na Maję stojącą w progu. Miała na sobie tę samą kurtkę, którą kupiłam jej na urodziny, ale wyglądała jakby nie spała od kilku dni. Spojrzała na mnie z pogardą, jakby chciała powiedzieć: „Nie jesteś moją matką, więc nie masz prawa mnie oceniać”.
Nie wiem, kiedy zaczęłam się bać własnego domu. Kiedyś myślałam, że miłość do dziecka – nawet jeśli nie jest ono moje – przyjdzie naturalnie. Że wystarczy się starać, być cierpliwą, gotować obiady, pytać o szkołę, pomagać w lekcjach. Ale Maja nigdy nie chciała mojej pomocy. Od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem intruzem w jej życiu.
Poznałam Piotra pięć lat temu. Był wdowcem z dziesięcioletnią córką. Wydawało mi się, że razem stworzymy nowy dom – pełen ciepła i wzajemnego wsparcia. Sama nie mogłam mieć więcej dzieci po trudnym porodzie, więc myśl o tym, że mogę być dla Mai kimś ważnym, dawała mi nadzieję. Przez pierwsze miesiące Piotr robił wszystko, byśmy się zbliżyły. Ale Maja była zamknięta w sobie. Często zamykała się w pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że nie słyszała mojego wołania na kolację.
– Nie musisz się starać – powiedziała mi kiedyś prosto w oczy. – I tak cię nie polubię.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam rozmawiać z Piotrem, ale on tylko wzdychał i mówił: „Daj jej czas”. Czas mijał, a Maja stawała się coraz bardziej obca. Zaczęły się wagary, kłamstwa, nocne powroty do domu. W szkole ledwo przechodziła z klasy do klasy. Kiedy próbowałam jej pomóc w nauce, rzucała zeszytem o ścianę.
– Nie jesteś moją matką! – krzyczała. – Nie będziesz mi mówić, co mam robić!
Czułam się coraz bardziej bezsilna. W pracy wszyscy uważali mnie za silną kobietę – prowadziłam własny salon fryzjerski, radziłam sobie z klientkami i problemami dnia codziennego. Ale w domu byłam nikim. Piotr coraz częściej zostawał dłużej w pracy albo wyjeżdżał na delegacje. Zostawiał mnie samą z Mają i jej problemami.
Pamiętam dzień, kiedy zadzwoniła do mnie wychowawczyni Mai.
– Pani Jessico, musimy porozmawiać o przyszłości Mai. Ona nie ma żadnych planów na maturę, nie składa dokumentów do żadnej szkoły średniej…
Siedziałam wtedy w pustym salonie i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zastanawiałam się: po co ja to wszystko robię? Dlaczego mam się starać dla kogoś, kto nawet nie chce ze mną rozmawiać?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Mają.
– Maja, musisz coś zrobić ze swoim życiem. Bez szkoły nie znajdziesz pracy…
– Daj mi spokój! – przerwała mi i trzasnęła drzwiami.
Czułam się jak wróg we własnym domu. Zaczęłam unikać rozmów z Piotrem na temat Mai. On też był zmęczony. Czasem miałam wrażenie, że oboje uciekamy od problemu.
Najgorsze były święta. Wszyscy udawali szczęśliwą rodzinę przy stole, a ja czułam się jak aktorka w kiepskim teatrze. Maja siedziała z telefonem pod stołem i nawet nie udawała zainteresowania rozmową.
Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą w łazience. Chciałam ją przytulić, zapytać co się stało… Ale ona tylko spojrzała na mnie z nienawiścią.
– Odejdź! Nie chcę cię tu!
Wyszłam wtedy na balkon i płakałam przez godzinę. Zrozumiałam wtedy coś strasznego: nie jestem jej matką i nigdy nią nie będę. Nie ważne ile serca włożę w to wszystko – ona nigdy tego nie doceni.
Dziś Maja ma dziewiętnaście lat i nadal mieszka z nami. Nie skończyła szkoły, nie pracuje. Piotr mówi: „To tylko taki etap”. Ale ja już nie mam siły wierzyć w zmiany.
Czasem zastanawiam się: czy warto było poświęcać tyle lat dla kogoś, kto nawet nie potrafi powiedzieć „dziękuję”? Czy wychowywanie cudzego dziecka to naprawdę misja skazana na porażkę? Może powinnam była wcześniej odpuścić i zadbać o siebie?
A może to ja zrobiłam coś źle? Może nigdy nie powinnam była próbować być dla niej matką? Czy ktoś z was też czuje się czasem tak samotny we własnym domu?