Zadzwoniłam do swatki mojego syna i żałuję tego bardziej niż czegokolwiek w życiu – czy jeszcze mogę to naprawić?
– Mamo, co ty zrobiłaś?! – głos Pawła drżał z wściekłości i rozczarowania. Stał przede mną w kuchni, z telefonem w dłoni, a ja czułam, jak serce wali mi jak młotem.
Jeszcze kilka godzin temu siedziałam sama przy stole, patrząc na zegar i czekając na wiadomość od syna. Paweł zawsze dzwonił po pracy, choćby na minutę. Tym razem minęły trzy dni ciszy. Próbowałam się uspokoić – przecież to dorosły facet, ma 29 lat, mieszka sam w Warszawie, radzi sobie świetnie. Ale matczyne serce nie zna logiki. W głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze: wypadek, choroba, może coś się stało w pracy?
W końcu nie wytrzymałam. Przewertowałam kontakty w telefonie i natrafiłam na numer pani Haliny – swatki, którą Paweł poznał przez znajomych z parafii. Ostatnio opowiadał mi o spotkaniach z dziewczyną, którą mu przedstawiła. Myślałam, że może ona wie coś więcej. Zadzwoniłam.
– Dzień dobry pani Halino, tu Anna, mama Pawła. Przepraszam, że zawracam głowę, ale Paweł nie odbiera telefonu od kilku dni… Czy może wie pani coś, co mogłoby mnie uspokoić?
Pani Halina była uprzejma, ale wyczułam w jej głosie lekkie zaskoczenie.
– Pani Anno, Paweł jest dorosły… Ale jeśli chce pani wiedzieć, ostatnio widziałam go na spotkaniu z Martą. Wyglądał na trochę przygaszonego. Może potrzebuje czasu dla siebie?
Podziękowałam i odłożyłam słuchawkę z poczuciem winy. Wiedziałam, że przekroczyłam granicę prywatności syna, ale matczyna troska była silniejsza.
Następnego dnia Paweł zadzwonił.
– Mamo, czy ty dzwoniłaś do pani Haliny? – zapytał bez ogródek.
Zamarłam.
– Tak… Martwiłam się o ciebie. Nie odbierałeś telefonu…
– Mamo! – przerwał mi ostro. – To jest moje życie! Nie możesz wtrącać się do moich spraw! Wiesz, jak się poczułem? Jak dzieciak! Marta też już wie i jest zażenowana!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że słyszałam własny oddech.
– Przepraszam… – wyszeptałam. – Po prostu się martwiłam.
– Musisz mi zaufać – powiedział cicho i rozłączył się.
Przez kolejne dni czułam się jak najgorsza matka świata. Nie spałam po nocach, przewracając się z boku na bok i analizując każdą rozmowę z Pawłem od dzieciństwa po dziś dzień. Przypomniały mi się wszystkie momenty, kiedy próbowałam go chronić: kiedy miał 7 lat i nie pozwoliłam mu jechać na zieloną szkołę; kiedy miał 15 lat i podsłuchiwałam rozmowy przez drzwi; kiedy miał 20 lat i sprawdzałam jego znajomych na Facebooku. Zawsze tłumaczyłam sobie, że robię to z miłości.
Ale czy to naprawdę była miłość? Czy raczej strach przed tym, że stracę kontrolę nad jego życiem?
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Marta.
– Dzień dobry pani Anno – jej głos był spokojny, ale wyczuwałam napięcie. – Chciałam tylko powiedzieć, że Paweł bardzo pana kocha. Ale potrzebuje przestrzeni. Myślę, że powinna pani pozwolić mu samemu rozwiązywać swoje sprawy.
Zrobiło mi się wstyd. Młoda dziewczyna musiała tłumaczyć mi rzeczy oczywiste.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra Zosia.
– Anka, co ty narobiłaś? Paweł do mnie dzwonił cały roztrzęsiony! – krzyczała do słuchawki. – Musisz mu zaufać! On już nie jest dzieckiem!
– Wiem… – odpowiedziałam cicho. – Ale jak przestać być matką?
– Być matką to nie znaczy kontrolować wszystko! – odparła ostro.
Przez kolejne dni próbowałam naprawić sytuację. Pisałam do Pawła krótkie wiadomości: „Jestem tu, gdybyś chciał pogadać”, „Przepraszam za wszystko”. Odpowiadał zdawkowo lub wcale.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Warszawy. Stałam pod jego blokiem z bukietem tulipanów i sercem w gardle. Zadzwoniłam domofonem.
– Czego chcesz? – usłyszałam jego głos.
– Chcę cię przeprosić twarzą w twarz.
Po chwili drzwi się otworzyły. Paweł stał w progu, zmęczony i smutny.
– Mamo… Ja cię kocham. Ale musisz mnie puścić wolno. Muszę sam popełniać błędy i sam je naprawiać.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Wiem… Przepraszam cię za wszystko. Chciałam dobrze, ale chyba przesadziłam.
Paweł przytulił mnie mocno.
– Daj mi czas. Muszę to przemyśleć.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne tygodnie kontakt był sporadyczny. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Zaczęłam chodzić na spacery po parku, rozmawiać z sąsiadkami o wszystkim i o niczym, byle nie myśleć o tym, co straciłam przez własną nadopiekuńczość.
Dziś wiem jedno: czasem największą miłością jest pozwolić odejść i zaufać drugiemu człowiekowi – nawet jeśli to nasze własne dziecko.
Czy można naprawić zaufanie raz utracone? Czy każda matka musi nauczyć się samotności? Co wy byście zrobili na moim miejscu?