Ojciec wrócił po 20 latach i chce zamieszkać ze mną. Czy mam obowiązek pomagać komuś, kto mnie porzucił?
– Zuzia, otwórz, to ja… tata.
Zamarłam. Stałam w kuchni, trzymając w ręku kubek z herbatą, kiedy usłyszałam ten głos zza drzwi. Głos, który znałam tylko z kilku starych kaset VHS i jednego zdjęcia, na którym trzyma mnie na rękach w szpitalu zaraz po porodzie. Tata. Słowo, które przez dwadzieścia lat brzmiało dla mnie jak żart. Albo przekleństwo.
Przez chwilę myślałam, że to jakiś głupi żart. Może sąsiad, może listonosz… Ale nie. Głos był pewny siebie, trochę zachrypnięty, z tym charakterystycznym śląskim akcentem. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go – starszego niż na zdjęciach, z siwą brodą i oczami, które kiedyś musiały być takie jak moje.
– Cześć, Zuza – powiedział cicho. – Wiem, że to niespodziewane…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez głowę przelatywały mi wszystkie te lata: mama płacząca nocami w kuchni, babcia tłumacząca mi, że „tata musiał wyjechać za chlebem”, a potem już tylko cisza. Żadnych listów, żadnych telefonów. Nic.
– Czego chcesz? – zapytałam ostro.
Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z jakąś dziwną mieszaniną skruchy i oczekiwania.
– Potrzebuję pomocy. Nie mam gdzie się podziać. Wiem, że nie byłem… nie byłem ojcem. Ale przecież nie wyrzucisz własnego ojca na ulicę, prawda?
Zamknęłam oczy. Przez chwilę miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Ale coś mnie powstrzymało – może ciekawość, może resztki wychowania.
– Wejdź – powiedziałam chłodno.
Usiadł na kanapie w moim małym mieszkaniu na Ligocie i rozejrzał się niepewnie. Przez chwilę milczeliśmy. Słyszałam tylko tykanie zegara i swoje własne serce bijące jak oszalałe.
– Zuza… wiem, że nie masz powodu mi ufać. Ale życie mi się posypało. Straciłem pracę, mieszkanie… Nie mam nikogo poza tobą.
Poczułam wściekłość. Jak to „nie mam nikogo poza tobą”? Przecież przez dwadzieścia lat nie miałam ojca! To ja nie miałam nikogo poza mamą i babcią!
– A gdzie byłeś przez te wszystkie lata? – wybuchłam. – Gdzie byłeś, kiedy mama płakała po nocach? Kiedy nie miałam pieniędzy na wycieczkę szkolną? Kiedy babcia umierała w szpitalu?
Spuścił głowę.
– Byłem głupi… Uciekłem od odpowiedzialności. Myślałem, że sobie poradzicie beze mnie.
– Poradziłyśmy sobie – syknęłam. – Ale nie dzięki tobie.
Przez kolejne dni próbowałam żyć normalnie. Chodziłam do pracy w biurze rachunkowym, spotykałam się z przyjaciółkami na kawę, ale w domu czekał na mnie obcy człowiek. Mój ojciec.
Wieczorami słyszałam jego ciche rozmowy przez telefon – z kimś z dawnych czasów? Z jakimś kolegą z kopalni? Czasem płakał po cichu w łazience. Udawałam, że tego nie widzę.
Mama zadzwoniła po kilku dniach.
– Zuzia… słyszałam, że twój ojciec wrócił do Katowic. Uważaj na niego. On zawsze myślał tylko o sobie.
– Wiem, mamo – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
Ale przecież to był mój ojciec. Czy powinnam go wyrzucić? Czy powinnam mu wybaczyć?
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Zuza… wiem, że nie zasługuję na drugą szansę – zaczął cicho. – Ale jestem twoim ojcem. Może moglibyśmy zacząć od nowa?
Popatrzyłam mu prosto w oczy.
– Od nowa? A co z tym wszystkim, co przegapiłeś? Co z moim dzieciństwem? Co z mamą?
Westchnął ciężko.
– Nie cofnę czasu. Ale mogę być teraz… jeśli mi pozwolisz.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć: „Nie chcę cię tutaj! Nie chcę cię znać!” Ale coś mnie powstrzymało. Może litość? Może tęsknota za tym ojcem, którego nigdy nie miałam?
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła to od razu.
– Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni biurowej.
– Zuza… to trudne – powiedziała cicho. – Ale pamiętaj: masz prawo do swoich uczuć. Nie musisz być dla niego matką Teresą tylko dlatego, że was łączy krew.
Wieczorem wróciłam do domu i zobaczyłam ojca siedzącego na kanapie z moim starym albumem ze zdjęciami.
– Przeglądam twoje zdjęcia z dzieciństwa… – powiedział cicho. – Tyle mnie ominęło…
Nie wytrzymałam.
– To twoja wina! – krzyknęłam przez łzy. – Nie możesz teraz udawać, że ci zależy!
Podszedł do mnie powoli i położył mi rękę na ramieniu.
– Przepraszam, Zuza… Wiem, że nie naprawię tego wszystkiego. Ale proszę… daj mi szansę być choć trochę obecnym w twoim życiu.
Odsunęłam się od niego i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo. Czułam się rozdarta między gniewem a współczuciem.
Minęły tygodnie. Ojciec znalazł dorywczą pracę na budowie i zaczął płacić za rachunki. Starał się pomagać w domu: gotował obiady, sprzątał, nawet kupił mi kwiaty na imieniny.
Ale ja wciąż czułam mur między nami. Każde jego „córciu” bolało mnie jak rana rozdrapana na nowo.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam go pakującego walizkę.
– Wyprowadzam się – powiedział spokojnie. – Znalazłem pokój u znajomego z pracy. Nie chcę ci już przeszkadzać…
Patrzyłam na niego długo.
– Dlaczego teraz?
Uśmiechnął się smutno.
– Bo widzę, że cię ranię samą swoją obecnością. Ale jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać… będę czekał.
Zamknął za sobą drzwi i nagle poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy jestem winna lojalność komuś, kto mnie porzucił?
Czasem myślę: czy gdyby wrócił wcześniej, wszystko byłoby inne? A może pewnych ran nie da się już nigdy zagoić?