Z głębi serca: Samotna matka, zdrada i niespodziewana pomoc – historia Magdy z Radomia
– Magda, nie przesadzaj, każdy ma swoje problemy! – usłyszałam od własnej matki, kiedy po raz kolejny zadzwoniłam do niej z płaczem. Stałam w kuchni, trzymając w ręku rachunek za prąd, który już dawno powinien być zapłacony. Mój siedmioletni syn Kuba bawił się w drugim pokoju, nieświadomy tego, że jego świat właśnie się wali.
Nie tak miało wyglądać moje życie. Jeszcze rok temu miałam męża, dom i poczucie bezpieczeństwa. Ale wszystko rozpadło się w ciągu kilku miesięcy. Zaczęło się od tego, że Paweł coraz częściej wracał późno z pracy. Tłumaczył się korkami, nadgodzinami, zmęczeniem. Próbowałam nie robić scen – przecież każdy ma gorszy czas. Ale potem znalazłam w jego telefonie wiadomości od jakiejś Karoliny. „Tęsknię za tobą” – napisała. „Ja za tobą bardziej” – odpisał mój mąż.
Kiedy go skonfrontowałam, nie zaprzeczał. Po prostu spojrzał na mnie zimno i powiedział:
– Magda, nie kocham cię już. Chcę być szczęśliwy.
Zostawił mnie i Kubę bez słowa wyjaśnienia. Spakował walizkę i wyszedł. Z dnia na dzień zostałam sama z kredytem na mieszkanie i dzieckiem, które nie rozumiało, dlaczego tata już nie wraca do domu.
Na początku próbowałam być silna. Udawałam przed Kubą, że wszystko jest w porządku. Ale nocami płakałam w poduszkę, a rano nakładałam maskę uśmiechu. W pracy w urzędzie miasta coraz trudniej było mi się skupić. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem:
– Magda, musisz się ogarnąć. Tu nie ma miejsca na prywatne dramaty.
Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. I rzeczywiście – po kilku tygodniach dostałam wypowiedzenie. Oficjalnie „redukcja etatów”, ale dobrze wiedziałam, że chodzi o moją sytuację rodzinną i to, że nie byłam już tą samą energiczną urzędniczką co kiedyś.
Zaczęła się walka o przetrwanie. Zasiłek dla bezrobotnych ledwo starczał na jedzenie i rachunki. Paweł płacił alimenty tylko wtedy, kiedy mu się przypomniało – a jego nowa partnerka nie chciała mieć ze mną żadnego kontaktu.
Najgorsze było to, że rodzina zamiast pomóc, zaczęła mnie osądzać.
– Sama sobie jesteś winna – mówiła moja siostra Aneta. – Może gdybyś bardziej dbała o Pawła…
Matka tylko wzdychała:
– W naszym domu nigdy nie było rozwodów. Zawsze trzeba było walczyć o rodzinę.
A ja walczyłam! Tylko nikt tego nie widział.
Przyjaciółki? Jedna po drugiej przestały odbierać telefony. „Nie mam czasu”, „Muszę zająć się dziećmi”, „Może innym razem” – słyszałam w kółko te same wymówki.
Zostałam sama jak palec.
Pewnego wieczoru, kiedy Kuba zasnął przy bajce, usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam liczyć drobniaki z portfela. Wiedziałam już, że nie starczy mi na czynsz za kolejny miesiąc. Wtedy zadzwoniła moja kuzynka Ola z Warszawy.
– Magda, słyszałam od cioci, co się dzieje…
– Ola, ja już nie mam siły… – wyszeptałam i rozpłakałam się.
– Słuchaj, mam znajomego w Radomiu, prowadzi małą piekarnię. Szuka kogoś do pomocy na rano. To ciężka praca, ale może spróbujesz?
Nie miałam wyjścia. Następnego dnia poszłam do piekarni pana Stefana. Był starszym panem o łagodnych oczach.
– Pani Magdo, wiem, że to nie jest praca marzeń… Ale każda para rąk się przyda.
Zaczęłam pracować od czwartej rano. Ręce bolały mnie od wyrabiania ciasta, a zapach chleba przez pierwsze dni przyprawiał o mdłości. Ale przynajmniej mogłam kupić Kubie mleko i bułki.
W piekarni poznałam też Martę – kobietę po przejściach jak ja. Miała dwójkę dzieci i męża alkoholika.
– Magda, życie to nie bajka – powiedziała mi kiedyś podczas przerwy na herbatę. – Ale czasem trzeba przejść przez piekło, żeby docenić zwykły spokój.
To ona nauczyła mnie walczyć o siebie. Kiedy pewnego dnia Paweł przyszedł pod moje mieszkanie i zaczął krzyczeć, że „robię z niego potwora” przed Kubą (bo syn nie chciał z nim rozmawiać przez telefon), Marta była pierwszą osobą, która stanęła po mojej stronie.
– Paweł! – wrzasnęła przez okno. – Zostaw Magdę w spokoju! Sam sobie jesteś winien!
Po tej scenie Paweł przestał się pojawiać pod moimi drzwiami.
Ale los miał dla mnie jeszcze jedną niespodziankę.
W piekarni pojawiła się nowa klientka – pani Teresa z pobliskiego przedszkola.
– Pani Magdo… Czy mogłaby pani przyjść do nas na rozmowę? Szukamy pomocy nauczyciela do grupy maluchów.
Nie wierzyłam własnym uszom! Praca w przedszkolu była moim marzeniem jeszcze zanim poznałam Pawła. Bałam się jednak – czy dam radę? Czy ktoś jeszcze mi zaufa?
Marta popchnęła mnie do działania:
– Idź! Co masz do stracenia?
Poszłam na rozmowę drżąc jak osika. Pani Teresa była serdeczna:
– Wiem o pani sytuacji… Sama byłam samotną matką przez lata. Dam pani szansę.
To był początek nowego życia. Praca z dziećmi dała mi radość i poczucie sensu. Kuba był dumny:
– Mama pracuje w przedszkolu! – chwalił się kolegom.
Z czasem zaczęłam odzyskiwać pewność siebie. Nawet relacje z rodziną powoli zaczęły się poprawiać – matka przyszła kiedyś z ciastem i powiedziała cicho:
– Przepraszam… Może źle cię oceniłam.
Ale najbardziej wdzięczna jestem Marcie i pani Teresie – dwóm kobietom, które pojawiły się w moim życiu wtedy, gdy wszyscy inni odwrócili się ode mnie.
Dziś wiem jedno: dobro wraca wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy.
Czasem jedna wyciągnięta dłoń potrafi uratować czyjeś życie.
Czy wy też doświadczyliście kiedyś takiej niespodziewanej pomocy? Czy są w waszym otoczeniu ludzie gotowi pomóc bezinteresownie? Może warto im dziś podziękować…