Tata odszedł, mama zgasła – czyja to była wina? Moja historia z dzieciństwa, o której wciąż nie potrafię zapomnieć

– Znowu wrócił późno – usłyszałem cichy głos mamy zza drzwi. Siedziała na kanapie, skulona, w tej cienkiej, spranej nocnej koszuli, którą pamiętam do dziś. Miała wtedy trzydzieści sześć lat, ale wyglądała na dużo starszą. W telewizorze leciały „Wiadomości”, ale ona patrzyła przez okno, jakby czekała na cud.

Miałem wtedy dziewięć lat i nie rozumiałem jeszcze, dlaczego tata coraz częściej znikał z domu. Pamiętam, jak pewnego dnia podjechał pod blok nowym polonezem – czerwonym, błyszczącym, pachnącym świeżością i czymś jeszcze, czego nie umiałem wtedy nazwać. Wysiadł z samochodu z szerokim uśmiechem, a ja pobiegłem do niego z nadzieją na wspólną przejażdżkę. Mama tylko spojrzała przez firankę i odwróciła wzrok.

– Zobacz, Jacek, co tata kupił! – zawołał tata, próbując mnie zarazić swoim entuzjazmem.
– Ładny… – odpowiedziałem cicho, bo czułem, że coś jest nie tak.

Wieczorem słyszałem ich kłótnie przez cienkie ściany. Mama płakała, tata krzyczał. Słowa „nie rozumiesz mnie”, „mam dość”, „to przez ciebie” odbijały się echem w mojej głowie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tata zakochał się w innej kobiecie – pani Magdzie z pracy. Dowiedziałem się o tym dopiero później, kiedy już nie wracał na noc do domu.

Mama coraz częściej leżała na kanapie. Przestała gotować obiady, przestała wychodzić do sklepu. Ja sam robiłem sobie kanapki z dżemem i herbatę z cukrem. Czasami przychodziła sąsiadka, pani Zosia, i przynosiła nam zupę albo ciasto drożdżowe.

– Pani Aniu, trzeba żyć dalej – mówiła cicho do mamy. – Dla Jacka.
Mama tylko kiwała głową i patrzyła w sufit.

W szkole zaczęli się ze mnie śmiać. Ktoś powiedział, że mój tata ma nową rodzinę i że mama jest „wariatką”. Nie rozumiałem tych słów, ale bolały mnie bardziej niż siniaki po bójkach na boisku. Przestałem zapraszać kolegów do domu. Wstydziłem się mamy w tej nocnej koszuli i pustych talerzy w kuchni.

Pewnego dnia wróciłem ze szkoły i zobaczyłem tatę w przedpokoju. Pakował swoje rzeczy do walizki. Mama siedziała na kanapie i płakała bezgłośnie.

– Jacek, muszę wyjechać na jakiś czas – powiedział tata, nie patrząc mi w oczy.
– Ale dlaczego? – zapytałem drżącym głosem.
– Tak będzie lepiej dla wszystkich… – odpowiedział i wyszedł.

Zostałem sam z mamą i jej smutkiem. Przez kilka tygodni prawie się nie odzywała. Czasami budziłem się w nocy i słyszałem jej cichy płacz. Bałem się wtedy bardziej niż podczas burzy.

W naszym miasteczku nikt nie mówił o depresji. Mama była „dziwna”, „słaba”, „rozbita po rozwodzie”. Nikt nie pytał, jak się czuję ja – dziecko między dwojgiem dorosłych ludzi, którzy przestali ze sobą rozmawiać.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Obudziłem się i zobaczyłem światło w kuchni. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła w okno.

– Mamo? – zapytałem cicho.
– Nie śpisz? – odwróciła się powoli.
– Boję się… – wyszeptałem.
Przytuliła mnie wtedy mocno, pierwszy raz od dawna.
– Ja też się boję, Jacek… Ale musimy być silni. Dla siebie nawzajem.

Od tamtej pory próbowałem być dla niej wsparciem. Pomagałem sprzątać, robiłem zakupy, odrabiałem lekcje przy jej łóżku. Ale czułem się coraz bardziej samotny. Tata dzwonił rzadko, czasem zabierał mnie na lody albo do kina z Magdą i jej córką Kasią. Czułem się tam obco, jakby ktoś podmienił mi rodzinę na inną.

Mama powoli gasła. Przestała odbierać telefony od babci i cioci Eli. Zniknęły jej ulubione książki z półek – oddała je do biblioteki „bo już nie ma siły czytać”.

Pewnego dnia przyszła do nas pani psycholog ze szkoły. Rozmawiała długo z mamą za zamkniętymi drzwiami. Potem przyszła do mnie do pokoju.

– Jacek, wiem, że jest ci ciężko – powiedziała łagodnie. – Chciałbyś o czymś porozmawiać?
Pokręciłem głową. Bałem się mówić prawdę: że tęsknię za tatą i nienawidzę go jednocześnie; że boję się o mamę; że czuję się winny temu wszystkiemu.

Minęły lata. Mama powoli zaczęła wracać do życia – znalazła pracę w bibliotece szkolnej, zaczęła chodzić na spacery z panią Zosią. Tata założył nową rodzinę i rzadko się odzywał. Ja dorosłem szybciej niż moi rówieśnicy – musiałem nauczyć się gotować, prać i radzić sobie z własnym smutkiem.

Dziś mam trzydzieści lat i wciąż wracam myślami do tamtych dni. Czy to była wina taty? Czy mama mogła walczyć bardziej? Czy ja mogłem coś zrobić inaczej?

Czasami patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam: czy można było uratować naszą rodzinę? Czy to wszystko naprawdę musiało się tak skończyć?