Jak straciłam syna przez własną dumę – historia matki, która nie potrafiła odpuścić
– Michał, nie widzisz, że ona tobą manipuluje? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Syn patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, skąd we mnie tyle jadu.
– Mamo, proszę cię… – westchnął ciężko. – Przestań. Justyna jest moją żoną. Kocham ją.
To był kolejny raz, kiedy próbowałam mu otworzyć oczy. W mojej głowie Justyna była zagrożeniem – kimś, kto zabiera mi syna, odciąga go od rodziny. Czułam się coraz bardziej samotna w naszym dużym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Michał był moim jedynym dzieckiem, a po śmierci męża stał się całym moim światem.
Pamiętam dzień ich ślubu. Stałam w pierwszym rzędzie kościoła i czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi. Justyna wyglądała pięknie, ale jej uśmiech wydawał mi się fałszywy. „Ona nie pasuje do naszej rodziny” – powtarzałam sobie w myślach. „Jest zbyt pewna siebie, zbyt nowoczesna”.
Zaczęło się niewinnie. Podsuwałam Michałowi drobne uwagi: „Justyna chyba nie umie gotować bigosu?”, „Zauważyłeś, że coraz rzadziej dzwonisz do mnie?”. On się śmiał, bagatelizował sprawę. Ale ja czułam, że tracę kontrolę.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Pani Haniu, widziałam pani synową z jakimś mężczyzną pod blokiem! – szepnęła konspiracyjnie.
Serce mi zamarło. Od razu zadzwoniłam do Michała.
– Synku, czy Justyna mówiła ci, gdzie była dziś po południu?
– Mamo, przestań! – krzyknął. – Ona pracuje! Ma prawo mieć kolegów!
Ale ja nie mogłam odpuścić. Zaczęłam podsycać jego niepewność. Wysyłałam mu zdjęcia Justyny z Facebooka, gdzie śmiała się na imprezie firmowej. „Zobacz, jak dobrze się bawi bez ciebie” – pisałam.
Michał coraz częściej wracał do domu zdenerwowany. Kłócili się z Justyną o drobiazgi: o to, kto ma wyrzucić śmieci, kto zapomni kupić mleko. Czułam satysfakcję – wreszcie widziałam pęknięcia na ich idealnym obrazie.
Ale potem zaczęły się wyrzuty sumienia. W nocy nie mogłam spać. Siedziałam w kuchni i płakałam w ciszy. Czy naprawdę chcę zniszczyć szczęście własnego dziecka?
Któregoś dnia Michał przyszedł do mnie sam. Był blady i zmęczony.
– Mamo… Rozwodzimy się – powiedział cicho.
Nie poczułam ulgi. Poczułam pustkę.
– To moja wina? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie wiem… Może trochę… Ale to też nasze decyzje – odpowiedział smutno.
Przez kolejne tygodnie Michał zamieszkał ze mną. Myślałam, że będzie jak dawniej – wspólne obiady, rozmowy przy herbacie. Ale on był nieobecny duchem. Wpatrywał się w okno godzinami, milczał przy stole.
Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:
– Justyna… Tęsknię za tobą… Nie wiem, czy potrafię bez ciebie żyć…
Zrozumiałam wtedy całą prawdę: nigdy nie chodziło o dobro Michała. Chodziło o moją samotność i strach przed byciem niepotrzebną.
Dziś siedzę sama w kuchni i patrzę na zdjęcie syna z dzieciństwa. Zastanawiam się: czy można naprawić to, co się zepsuło przez własną dumę? Czy każda matka musi nauczyć się odpuszczać?
A wy… czy potrafilibyście wybaczyć komuś takiemu jak ja?