Dlaczego siedzisz na mrozie? – historia o tym, jak jedno pytanie zmieniło całe moje życie
– Dlaczego siedzisz na mrozie? – zapytała kobieta, której głos rozciął ciszę zimowego wieczoru. Drżałam z zimna, a łzy zamarzały mi na policzkach. Nie miałam już siły udawać, że wszystko jest w porządku.
Podniosłam głowę. Przede mną stała pani w puchowej kurtce, z siwymi pasmami we włosach i troską w oczach. Miała na imię Grażyna. – Przepraszam, nie przeszkadzam? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
– Nie przeszkadzasz. Ale martwię się. Jest minus dziesięć stopni. Masz gdzie wrócić? – Jej głos był łagodny, ale stanowczy.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. – Nie mam… – wyszeptałam. – Mama nie żyje, a ojciec… ojciec mnie wyrzucił.
Grażyna usiadła obok mnie na ławce, nie zważając na mróz. – Jak masz na imię?
– Marta. Mam dziewiętnaście lat. – Czułam się jak dziecko, które zgubiło się w wielkim mieście.
– Chodź do mnie. Napijesz się herbaty, ogrzejesz. Potem pomyślimy, co dalej – powiedziała bez wahania.
Nie wiedziałam, czy mogę jej zaufać. Ale nie miałam wyboru. Wstałam i poszłam za nią do bloku z wielkiej płyty, gdzie mieszkała na czwartym piętrze.
W mieszkaniu pachniało świeżo pieczonym chlebem i lawendą. Grażyna nalała mi gorącej herbaty i podała koc. – Opowiedz mi wszystko, jeśli chcesz – powiedziała cicho.
Zaczęłam mówić. O tym, jak po śmierci mamy ojciec zaczął pić. Jak coraz częściej wracał do domu pijany i wyżywał się na mnie i młodszym bracie, Krzyśku. Jak pewnego dnia po prostu wyrzucił mnie za drzwi: „Nie będziesz mi tu więcej rządzić! Idź do diabła!”
Próbowałam szukać pomocy u ciotki Ireny, ale ona miała własne problemy – jej mąż stracił pracę, a dzieci chorowały jedno po drugim. „Marta, ja cię kocham, ale nie dam rady jeszcze jednej osoby utrzymać” – powiedziała mi przez łzy.
Przez dwa dni spałam na klatce schodowej w bloku koleżanki z liceum. Potem już nie miałam gdzie pójść.
Grażyna słuchała w milczeniu. W końcu powiedziała: – Zostaniesz u mnie tyle, ile trzeba. Mam dorosłą córkę, która mieszka za granicą, więc pokój stoi pusty.
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Ale jednocześnie czułam wstyd i lęk – co będzie dalej? Czy nie jestem dla niej ciężarem?
Następnego dnia Grażyna zaprowadziła mnie do swojej pracy – była bibliotekarką w miejskiej bibliotece. Poznałam jej koleżanki: panią Danutę i pana Zbyszka, którzy od razu zaczęli wypytywać o moje plany na przyszłość.
– Musisz skończyć szkołę – powiedziała Danuta stanowczo. – A potem pomyślimy o studiach albo pracy.
Wróciłyśmy do domu późnym popołudniem. Grażyna zadzwoniła do mojej szkoły i wyjaśniła sytuację pedagogowi szkolnemu. Okazało się, że mogę wrócić do klasy po feriach.
Wieczorem zadzwonił mój brat Krzysiek. Szeptał do telefonu: – Tata pytał o ciebie… ale był znowu pijany. Boję się go, Marta… Boję się zostać sam.
Serce mi pękało. – Krzyśku, spróbuję ci pomóc. Może uda się znaleźć dla ciebie jakieś miejsce… Może Grażyna pozwoli ci tu zamieszkać?
Grażyna skinęła głową bez słowa.
Kilka dni później Krzysiek zamieszkał z nami. Był cichy, zamknięty w sobie, ale przy Grażynie powoli zaczął się otwierać.
Wkrótce jednak pojawiły się plotki w bloku. Sąsiadka spod trójki zaczęła rozpowiadać: „Ta Grażyna to chyba dom dziecka sobie urządza! Kto wie, co to za dzieciaki…”
Grażyna nie przejmowała się tymi słowami. Ale ja czułam się coraz gorzej – byłam wdzięczna za pomoc, ale bałam się być powodem jej kłopotów.
Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i usłyszałam kłótnię przez drzwi:
– Grażyna, co ty wyprawiasz? Przecież to nie twoje dzieci! Po co ci taki kłopot?
– Bo ktoś musi im pomóc! Ty byś nie pomogła? – odpowiedziała spokojnie Grażyna.
– Ja mam swoje życie! Nie będę się mieszać!
Weszłam do mieszkania ze ściśniętym gardłem. Grażyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno:
– Nie przejmuj się sąsiadami. Ludzie zawsze będą gadać.
Z czasem zaczęłam pomagać Grażynie w domu: gotowałyśmy razem obiady, sprzątałyśmy, a wieczorami grałyśmy w scrabble albo oglądałyśmy stare polskie filmy.
Któregoś dnia odwiedziła nas jej córka Agata – przyjechała z Niemiec na święta. Była chłodna i zdystansowana:
– Mamo, naprawdę musisz się tak poświęcać? Przecież ledwo wiążesz koniec z końcem!
– Agato, gdybyś była na ich miejscu… chciałabym, żeby ktoś ci pomógł – odpowiedziała Grażyna spokojnie.
– Ale to nie twoja odpowiedzialność!
– Może nie moja… ale czyja?
Agata patrzyła na mnie z rezerwą przez całe święta. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Po Nowym Roku dostałam pracę w pobliskiej piekarni dzięki znajomej Grażyny. Pracowałam rano przed szkołą i popołudniami po lekcjach. Było ciężko, ale przynajmniej mogłam dorzucić się do rachunków i kupować jedzenie dla nas wszystkich.
Pewnego wieczoru Agata przyszła do kuchni i powiedziała:
– Przepraszam, Marta… Chyba byłam dla ciebie niesprawiedliwa. Widzę, że naprawdę się starasz.
– Dziękuję… Staram się jak mogę.
Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej – o życiu za granicą, o marzeniach i planach na przyszłość.
Wiosną ojciec próbował skontaktować się ze mną przez znajomych. Przyszedł pod blok Grażyny i zrobił awanturę:
– Oddajcie mi córkę! To moja rodzina!
Grażyna wyszła przed blok i powiedziała stanowczo:
– Panie Andrzeju, dopóki pan nie przestanie pić i nie zacznie dbać o dzieci, nie ma pan prawa ich zabierać!
Ojciec odszedł przeklinając pod nosem.
Po tej scenie długo płakałam w swoim pokoju. Krzysiek tulił mnie mocno:
– Już nigdy tam nie wrócimy… prawda?
– Nie wrócimy – obiecałam mu cicho.
Minęły miesiące. Skończyłam liceum z wyróżnieniem dzięki wsparciu Grażyny i Agaty. Krzysiek dostał się do technikum informatycznego.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat i własną rodzinę. Grażyna jest dla mnie jak matka – odwiedzamy ją co tydzień z mężem i dziećmi.
Czasem patrzę przez okno na tę samą ławkę pod blokiem i myślę: co by było, gdyby wtedy nikt nie zapytał: „Dlaczego siedzisz na mrozie?”
Czy dobroć obcych ludzi może naprawdę zmienić czyjeś życie? Czy my sami potrafilibyśmy zdobyć się na taki gest? Co wy byście zrobili na miejscu Grażyny?