Dzień, w którym musiałam wybrać między córką a rodziną – czy można wybaczyć matce taki wybór?
– Nie pozwolę, żebyś tak do niej mówiła! – krzyknęłam, czując, jak głos drży mi ze złości i strachu. Stałam w kuchni, zaciśnięte pięści wbijały mi się w uda. Moja córka, Zosia, skulona przy stole, miała łzy w oczach. Naprzeciwko niej stała moja teściowa, pani Halina – kobieta twarda jak skała, która nigdy nie pozwalała sobie na słabość.
– Elżbieta, twoja córka jest bezczelna! – syknęła teściowa. – W moim domu nie będzie się tak odzywać!
To był dzień, w którym czas się zatrzymał. Dzień, w którym musiałam wybrać: stanąć po stronie własnego dziecka czy zachować pokój w rodzinie. Wydawało mi się, że to niemożliwe, że matka nigdy nie powinna być zmuszana do takiego wyboru. Ale życie nie pyta.
Zosia miała wtedy szesnaście lat. Była wrażliwa, zamknięta w sobie, ale miała swój świat i swoje zdanie. Ostatnio coraz częściej sprzeczała się z babcią. Halina uważała ją za leniwą i niewychowaną. Ja widziałam w niej siebie sprzed lat – dziewczynę, która chciała być wysłuchana.
Tamtego dnia wszystko zaczęło się od drobiazgu. Zosia nie chciała pomóc babci przy obiedzie. Powiedziała tylko: „Babciu, mam dużo nauki”. Halina wybuchła. – Nauka? Ty? Cały dzień siedzisz z tym telefonem! Za moich czasów dzieci wiedziały, co to obowiązek!
Zosia spuściła głowę. Wiedziałam, że zaraz się rozpłacze. Próbowałam załagodzić sytuację: – Mamo, Zosia naprawdę ma dużo nauki…
– Nie tłumacz jej! – przerwała mi teściowa. – Ty zawsze ją bronisz! Dlatego jest taka rozpuszczona!
Wtedy poczułam, jak we mnie coś pęka. Przez lata znosiłam uwagi Haliny – o tym, jak źle wychowuję dziecko, jak nie dbam o dom, jak powinnam być bardziej stanowcza. Ale teraz chodziło o Zosię. O moje dziecko.
– Mamo, proszę cię…
– Nie! Albo ona się nauczy szacunku, albo…
Zosia zerwała się od stołu i wybiegła do swojego pokoju. Słyszałam trzask drzwi i jej cichy płacz za ścianą. Stałam przez chwilę sparaliżowana. Halina patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Widzisz? Nawet nie potrafisz jej utrzymać przy stole.
Wtedy pierwszy raz w życiu podniosłam głos na teściową:
– Dość! To moja córka i nie pozwolę jej tak traktować!
Halina zbladła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Czułam, jak serce wali mi jak młotem.
– Skoro tak uważasz… – powiedziała cicho i wyszła z kuchni.
Zostałam sama. Ręce mi drżały. Poszłam do Zosi. Siedziała na łóżku, skulona, z podkrążonymi oczami.
– Przepraszam cię, mamo – wyszeptała.
Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno.
– To ja powinnam przeprosić. Nie powinnam pozwalać babci tak do ciebie mówić.
Płakałyśmy razem przez długą chwilę.
Wieczorem wrócił mój mąż, Tomek. Zawsze był między młotem a kowadłem – kochał matkę i córkę, ale unikał konfliktów jak ognia.
– Co tu się wydarzyło? – zapytał zaniepokojony.
Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał w milczeniu.
– Elka… Wiesz, jaka jest mama… Może trzeba to przeczekać?
– Tomek! Ona rani Zosię każdego dnia! Ile jeszcze mamy czekać?
Nie odpowiedział. Wyszedł do ogrodu zapalić papierosa.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła. Halina przestała odzywać się do mnie i do Zosi. Jadła osobno, zamykała się w swoim pokoju. Tomek próbował rozmawiać z matką, ale ona tylko wzruszała ramionami:
– Niech twoja żona sama sobie radzi z wychowaniem dziecka.
Zosia coraz częściej zamykała się w swoim świecie. Przestała jeść obiady z nami, zamykała się na klucz w pokoju. Bałam się o nią coraz bardziej.
Pewnego wieczoru usłyszałam cichy szloch zza drzwi jej pokoju. Weszłam bez pukania. Siedziała na podłodze z podkulonymi nogami.
– Mamo… Ja już nie chcę tu mieszkać…
Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno.
– Córeczko… Przepraszam cię za wszystko…
Wtedy podjęłam decyzję – musimy się wyprowadzić. Wiedziałam, że to oznacza koniec rodzinnej harmonii, może nawet zerwanie kontaktów z Haliną na długie lata. Ale nie mogłam dłużej patrzeć na cierpienie mojego dziecka.
Tomek długo nie chciał się zgodzić.
– Elka… To moja matka…
– A to moja córka! – odpowiedziałam stanowczo.
Po tygodniu spakowaliśmy rzeczy i wynajęliśmy małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Halina nie przyszła się pożegnać.
Pierwsze dni były trudne – Zosia płakała nocami, ja czułam się winna i rozdarta. Tomek zamknął się w sobie.
Minęły miesiące zanim zaczęłyśmy z Zosią normalnie rozmawiać i śmiać się razem. Czasem widuję Halinę na ulicy – odwraca wzrok.
Do dziś nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Czy matka powinna wybierać między dzieckiem a rodziną? Czy można wybaczyć sobie taki wybór?
Może Wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu?